„Mystic Falls”
Wbrew nadziei Charliego, państwo Himmler nie dali
się przekonać ani prośbą ani groźbą. Nie pomogły nawet codzienne odwiedziny
Amy, która wręcz przechodziła samą siebie, i niepokazywanie się Schuyler. Żadne
z trójki przyjaciół nie miało zamiaru się poddać, lecz kończył im się czas.
Powoli z miesiąca zrobiły się trzy tygodnie, potem dwa, tydzień, aż w końcu na
kalendarzu widniała długo wyczekiwana data, a ich decyzja nie uległa zmianie
ani o jotę. W obliczu tego nieprzyjemnego faktu radość Schuyler nieco
przygasła, zwłaszcza, że Amy zdecydowała się również zostać w Berlinie, nie
chcąc zostawiać Charliego samego. Nie zdziwiło to nikogo, bo chłopak jako
jedyny nie był jeszcze pełnoletni i musiałby na ten czas wrócić do rodziców, co
niezbyt mu się uśmiechało… Co w gruncie rzeczy nie uśmiechało się także ani
Amy, ani Schuyler.
Nagle rozległo się pukanie, a zaraz potem odezwał
się delikatny głos:
— Sky? Masz chwilę?
Schuyler nie kłopotała się nawet odpowiedzią,
wydając jedynie bliżej nieokreślony dźwięk, mający w domyśle być
potwierdzeniem. Ponieważ obudziła się zaledwie parę minut przed południem,
miała niewiele czasu na spakowanie się i dotarcie na lotnisko, a zanim udało
jej się znaleźć odpowiednio dużą torbę, minęło kolejne pół godziny. W efekcie
dziewczyna tylko kręciła się po pokoju, zbierając z podłogi i łóżka rzeczy, po
czym wrzucając je bez ładu i składu do walizki. Sam bałagan jeszcze nie był
zły, ale to, że zupełnie nie przejmowała się tym, że czarne koszulki i sprane
jeansy niekoniecznie nadawały się na upalne lato Virginii, nie wróżyło dobrze.
Widząc ten obraz, przerażający dla niej jako
perfekcjonistki, Amy załamała ręce. Uważała przyjaciółkę za bardzo dojrzałą na
swój wiek i cholernie inteligentną, lecz w pewnych kwestiach Schuyler zdawała
się mieć umysł dziecka.
— Nie sądzisz, że przydałyby ci się jakaś spódnica,
sukienka? — zapytała, ale widząc wymowny wzrok dziewczyny, sprostowała z
męczenniczym westchnieniem: — To może chociaż szorty? Bikini? Kiedy ostatnio
sprawdzałyśmy, Virginię od Alaski dzieliło kilka tysięcy kilometrów.
— Życzę ci powodzenia, jeśli chcesz tutaj znaleźć
jakąkolwiek sukienkę — stwierdziła sarkastycznie Schuyler, przerywając na
chwilę pakowanie, by zerknąć na przyjaciółkę spode łba.
Amy wywróciła oczami, jednak nie zmieniało to faktu,
że w słowach Schuyler było wiele prawdy. Czasem można było odnieść wrażenie, że
świat mógłby się skończyć, a ta i tak sukienki nie tknęłaby nawet końcem kija.
Każdy wiedział, że zdecydowanie preferowała swoje jeansy, z których większość
nadawała się jedynie do śmieci, lecz niewiele było osób, które śmiałyby wysnuć
w kierunku Sky podobną propozycję. Oczywiście, sam fakt, że je lubiła nie był
jedynym powodem. Denerwowanie Amy, która z kolei przepadała za powłóczystymi,
długimi spódnicami i pastelowymi kolorami stanowiło według niej miłą korzyść.
— Czemu mnie to nie dziwi? — prychnęła brązowowłosa,
po czym szybkim krokiem wyszła z pokoju.
— A ty gdzie?
Nie otrzymawszy odpowiedzi, Schuyler jedynie
wzruszyła ramionami, a po chwili w jej walizce wylądowała kolejna, tym razem o
dziwo szara, koszulka. Widząc bałagan panujący we wnętrzu torby, dziewczyna
przez chwilę myślała o tym, by chociaż odrobinę poskładać leżące w nieładzie
ubrania, ale gdy zerknęła na zegar nad biurkiem, ten pomysł momentalnie
wywietrzał jej z głowy. I tak nie miała wiele czasu, a tego, który jej został,
nie zamierzała marnować na układanie czegoś, co potem znów wróci do stanu
sprzed kilku godzin, gdy rzeczy leżały skłębione w szafce.
Przyjrzała się dokładnie spakowanej garderobie i
szybko zdecydowała, że nie potrzebuje więcej rzeczy. Walizka była wypełniona
prawie w całości, chociaż gdyby Schuyler chciała, na pewno nie sprawiłoby jej
problemu zapakowanie do niej jeszcze czegoś. Kinęła z zadowoleniem głową. Gdy
już zamierzała zatrzasnąć wieko, do pokoju z powrotem wtargnęła Amy. Rzuciwszy
na łóżko stosik poskładanych w równą kostkę ubrań, przytrzymała rękę przyjaciółki.
— Proszę bardzo — powiedziała, uśmiechając się
sarkastycznie. — Specjalnie dla ciebie przeszukałam całą moją szafę, żeby nie
razić twoich jakże wrażliwych oczu. Wszystko czarne… Chociaż, jeśli chcesz znać
moje zdanie…
— Niezbyt — mruknęła pod nosem Schuyler.
Amy puściła jej uwagę pomimo uszu.
— … i tak się w tym ugotujesz — ciągnęła niczym niezrażona.
— Amy!
— No co?
— Ja naprawdę nie mam pięciu latek… — jęknęła
Schuyler, patrząc na Amy z wyrzutem. — Nie musisz mi matkować. — Skrzywiła się.
— Dobra, dobra. — Podniosła ręce pojednawczo. — Ale
weźmiesz je, ok? Zawsze możesz spotkać jakiegoś opalonego przystojniaka i w
czym mu się pokażesz, co? — Puściła jej perskie oko, zupełnie nie przejmując
się kwaśną miną dziewczyny..
Usłyszawszy tę uwagę, Schuyler uśmiechnęła się,
kręcąc głową.
— W niczym? — zasugerowała, przybierając minę
niewiniątka.
— Hę?
Z trudem udało jej się powstrzymać
śmiech, widząc, że Amy nie podłapała aluzji, która zdecydowanie do subtelnych
nie należała. Nic jej nie dziwiło bardziej niż to, że rudowłosa wprawdzie była
dziewczyną Olivera od trzech lat, ale czasem zdawała się być równie zielona jak
trawa na wiosnę i niedoświadczona. Jednak dźwięki, które dobiegały z jej
sypialni, gdy chłopakowi zdarzało się zostawać na noc, dobitnie temu przeczyły.
Oczywiście, Schuyler nie byłaby sobą, gdyby nie wykorzystała tego, próbując zawstydzać
Amy. Kiedyś nawet, widząc ich przekomarzanie, ktoś zasugerował, że jest
lesbijką, jednak żart nie spotkał się z aprobatą dziewczyn. Wtedy to okazało
się, że jej przyjaciółka ma całkiem dobry prawy sierpowy. Jednak okazało się,
że lata mieszkania z nią pod jednym dachem dały jakiś efekt, nie tylko w
kwestii umiejętności poradzenia sobie z nielubianymi ludźmi, bo po krótkiej
chwili Amy dodała dwa do dwóch i na jej twarzy pojawił się rumieniec.
— No wiesz ty co!
— Zrozumiałabym, jeślibyście z Olivierem
nie… — zaczęła z diabelskim uśmiechem, jednak zanim zdążyła powiedzieć choćby
słowo więcej, Amy złapała poduszkę i rzuciła nią, trafiając ją prosto w nos.
— Nawet nie waż się kończyć!
Widząc, że twarz przyjaciółki
przybrała już, ni mniej ni więcej, jak ognistą barwę jej włosów, Schuyler
wyjątkowo zdecydowała się odpuścić jej ten jeden, jedyny raz, chociaż obiecała
sobie nadrobić to, gdy tylko wróci. Przewróciła więc tylko oczami, dając do
zrozumienia, co myśli i odrzucając poduszkę w stronę Amy.
Jak było do przewidzenia, Amy
postawiła na swoim, wpakowując do torby cały przyniesiony wcześniej stosik.
Schuyler stała tylko z boku, z założonymi rękoma obserwując poczynania
dziewczyny i kręcąc głową z niedowierzaniem. Niedługo później Charlie zniósł walizkę
na dół, jęcząc i stękając na pokaz – Schuyler wcześniej sprawdziła, czy może
podnieść bagaż i nawet jej udało się to bez trudu – oraz wpakował ją do
brudno-zielonego opla Amy. Nawet mimo korków droga minęła im błyskawicznie,
wśród śmiechów i wzajemnych docinek. Choć żadne z nich nie powiedziałoby tego
głośno, zgodnie uważali, że stanowiło to o wiele ciekawszą alternatywę dla
łzawych pożegnań.
— Miej litość! — Charlie zatkał uczy
i spojrzał na Schuyler błagalnie. — Wiesz co, warto było zostać tutaj
choćby po to, by dać odpocząć naszym uszom…
Napotkał w lusterku jej kpiący
wzrok, gdy zaśpiewała jeszcze głośniej. Potem muzyka osiągnęła crescendo i
umilkła, a samochód zatrzymał się przed lotniskiem.
Paręnaście godzin później Schuyler
wysiadła z samolotu na lotnisku w Richmond. Rozglądając się dookoła w
poszukiwaniu koleżanki pani Johnson, która miała po nią przyjechać, przeszła
przez całą halę i usiadła na ławce niedaleko drzwi. Nie trwało długo, nim na
miejsce obok niej nie opadła młoda kobieta, na oko starsza od niej maksymalnie
o kilka lat, o ciemnoblond włosach, które skręcały się w loki, sięgając poniżej
ramion. Przekrzywiła głowę, przez chwilę bez słowa przyglądając się
dziewczynie, po czym wyciągnęła w jej stronę rękę:
— Ty musisz być Schuyler? —
zapytała, a raczej stwierdziła, uśmiechając się szeroko, i, nie czekając nawet
na odpowiedź, kontynuowała: — Niebieskie włosy, cała na czarno... Cóż, opis się
zgadza. Nietrudno było cię znaleźć, wiesz?
Jej uśmiech zdawał się być
zaraźliwy, bo Schuyler mimowolnie go odwzajemniła. Przeszło jej przez myśl, że
póki co jej wakacje zapowiadały się całkiem nieźle, szczególnie jeśli pierwsza
osoba, którą spotkała, z miejsca przypadła jej do gustu.
— Domyślam się. A pani to…?
— Ach… No tak, zapomniałam się
przedstawić. Nazywam się Jenna Sommers, mieszkamy z Alice po sąsiedzku —
przerwała na chwilę, by po chwili dodać: — Ale jaka pani? Czuję się przez ciebie staro! Mów mi po prostu Jenna.
Schuyler nie potrafiła nie roześmiać
się w odpowiedzi na jej reakcję. W duchu cieszyła się, że kobieta sama to
zaproponowała; obawiała się, że trudno byłoby nie traktować jej jak koleżanki.
— Jak podróż? — zainteresowała się
nagle Jenna.
Przez chwilę się zastanawiała, co
odpowiedzieć, nie chcąc zanudzić jej opisami.
— Długo — odparła w końcu, mrugając
do niej. — Chociaż całkiem dobrze, nie narzekam.
— Ha! Nie dziwię się. Wyglądasz na strasznie
zmęczoną. Zgaduję, że chciałabyś już trochę odpocząć, hm? Idziemy?
Już na początku miała wrażenie, że
kobieta dużo mówi, a pogłębiło się ono w czasie podróży. Przez prawie całą
drogę, gdy samochód Jenny mknął przed siebie wśród pól i lasów, jej usta prawie
się nie zamykały. Opowiadała o wszystkim, o Mystic Falls, mieście, w którym się
wychowała, o swojej rodzinie, o tym, jak parę miesięcy wcześniej jej siostra i
szwagier zginęli w wypadku, osieracając dwójkę dzieci, nad którymi przejęła
opiekę. Przez chwilę Schuyler była zdezorientowana, z trudem przyswajając sobie
tak dużą ilość informacji, ale szybko doszła do siebie. Dziwiło ją jedynie
trochę, że kobieta nie ma nic przeciwko mówieniu o takich rzeczach osobie,
którą dopiero co poznała. Sama zawsze starała się być przyjazna w stosunku do
nieznajomych, jednak nie wyobrażała sobie, by aż taka otwartość wyszła
komukolwiek na dobre.
Wjechały właśnie na most, kiedy
Jenna przerwała na chwilę i westchnęła głęboko Zerknęła szybko w lusterko,
upewniając się, czy nikt za nimi nie jechał, po czym nagle zatrzymała samochód,
zwracając uwagę siedzącej na siedzeniu dla pasażera Schuyler. Dziewczyna
wzdrygnęła się zaniepokojona i spojrzała na Jennę podejrzliwie.
— Co się stało?
— To tutaj — mruknęła kobieta,
rzucając jej szybkie spojrzenie. — Grayson stracił panowanie nad kierownicą i…
— urwała.
Nie musiała mówić nic więcej,
Schuyler dopowiedziała sobie resztę, zwłaszcza widząc, jak niska była barierka,
która miała chronić przed upadkiem do wody. Nie wiedziała przez chwilę, co
powiedzieć, słysząc tę rewelację. Kiedy zauważyła, że Jenna ukradkiem ociera
oczy, odwróciła więc tylko głowę, chcąc dać jej trochę prywatności, i spojrzała
przez okno, obserwując mijane drzewa, przez które prześwitywało światło
księżyca.
— Przykro mi — rzekła w końcu,
chociaż te słowa uważała za głupie i bezwartościowe. Niewiele pomagały, a
najczęściej tylko przysparzały bólu żałobnikom, przypominając o tragedii, która
ich spotkała.
— Mi też — odparła Jenna.
Przeczuwając, że kobieta może
potrzebować chwili na dojście do siebie, Schuyler oparła policzek o zimną szybę
i przymknęła na chwilę oczy. Zmęczenie i monotonia obrazu za oknem musiały
zrobić swoje, bo zaledwie to zrobiła, zasnęła, nawet nie wiedząc kiedy. Spałaby
pewnie kamiennym snem do rana, albo i dłużej, ale po jakimś czasie obudziło ją
poszturchiwanie.
— Wstawaj, śpiochu — dotarł do niej
głos Jenny, w którym pobrzmiewało rozbawienie. — Wyśpisz się w domu, a ja cię
tam nie zaniosę, choćbym chciała.
Przez moment Schuyler miała zamiar
ją zignorować, lecz perspektywa czekającego na nią w mieszkaniu łóżka wydała
jej się bardziej kusząca. Mrucząc pod nosem, otworzyła drzwi i wygramoliła się
z samochodu, pozwalając, by owiało ją chłodne, nocne powietrze, które od razu
ją otrzeźwiło. Aż zadrżała, czując, jak na jej odkrytych przedramionach pojawia
się gęsia skórka. Tak, Amy, ugotuję się,
jasne… pomyślała z przekąsem, podchodząc do bagażnika, by wyjąć stamtąd
walizkę. Zrobiwszy to, odwróciła się w stronę Jenny z zamiarem podziękowania
jej za pomoc.
— Drobiazg. Nie ma za co dziękować.
Jeśli będziesz miała ochotę zajrzeć jutro… A właściwie to dzisiaj — dodała, zerkając
na chwilę na telefon. — Mieszkam tam. — Wskazała spory biały domek po drugiej
stronie ulicy, w połowie zasłonięty rosnącymi przed nim drzewami.
— Jeśli uda mi się wstać przed
wieczorem, chętnie wpadnę. — Schuyler z trudem zamaskowała potężne ziewnięcie.
— Co z kluczami?
Jenna uderzyła się w czoło.
— Co za roztrzepaniec ze mnie… —
mruknęła do siebie, zerkając na dziewczynę przepraszająco. — Alice zostawiła je
pod wycieraczką przed drzwiami. To co, do zobaczenia?
Ponieważ zdawała się wręcz tryskać
entuzjazmem i energią nawet pomimo późnej pory, po raz kolejny Schuyler nie
potrafiła nie odwzajemnić jej szerokiego uśmiechu. Przy okazji zastanowiła się,
czy siostrzenica Jenny, o której ta wspominała, jest równie podobna do swojej
ciotki. Jeśli było to u nich rodzinne, nie było mowy o tym, by jej wakacje
okazały się nudne.
— Jasne, postaram się. Dobranoc.
Machając serdecznie do tymczasowej
sąsiadki, Schuyler skierowała się w stronę domku, w którym miała mieszkać. Z
tego, co udało jej się zobaczyć w ciemności, był o wiele mniejszy od tego, w
którym mieszkała Jenna, lecz jego fasada była utrzymana w podobnym stylu.
Podobnie wyglądały zresztą pozostałe domy – wydawało jej się, że gdyby nie
kolory ogrodzeń, dachów i wielkość, trudno byłoby uniknąć wejścia do mieszkania
sąsiada. Jednak pomimo tego ewidentnego braku różnorodności oświetlona ciepłym
światłem dobywającym się z rozmieszczanych po obu jej stronach uliczka zdawała
się… Przytulna. A przynajmniej to słowo Schuyler uznała za najbardziej odpowiednie.
Jednak jednocześnie Mystic Falls nie wydawało się być podobne do wszystkich
tych miejscowości, które minęły, podążając tutaj. Takie wrażenie pogłębiał
tylko fakt, że od kiedy wysiadła z samochodu, czuła się obserwowana.
Potrząsnęła gwałtownie głową,
odganiając te niedorzeczne myśli.
— Naprawdę powinnam się już położyć
— rzekła cicho do siebie, już wyobrażając sobie czekające na nią ciepłe łóżko.
Jak się okazało, na szczęście roztrzepanie jej nowej
znajomej miało jakieś granice, ponieważ klucz znalazła dokładnie tam, gdzie
miał być według Jenny. Co najciekawsze, kobieta nie wydawała się zdziwiona tym,
że Alice to zrobiła… Schuyler miała jedynie nadzieję, że do tej pory nie
zginęło nic, o czego zniknięcie można byłoby ją później oskarżyć. Gdyby ktoś w
Berlinie zrobił coś podobnego, najpewniej nie musiałby czekać długo, by pozbyć
się wszystkiego, co mogło przedstawiać jakąś wartość.
Gdy w końcu weszła do środka, taszcząc pokaźnych
rozmiarów torbę podróżną i zapaliła światło, bardzo szybko tego pożałowała.
Kimkolwiek była Alice, jej poczucie estetyki musiało być spaczone. Cały
korytarz, jak okiem sięgnąć, tonął w koronkach i neonowym różu. Widząc to,
Schuyler aż stęknęła, zatrzymując się gwałtownie. Przez chwilę miała ochotę
przetrzeć oczy ze zdumienia. Jak
ktokolwiek mógł mieszkać w takim otoczeniu? Mając nadzieję, że reszta domu
posiada bardziej stonowaną kolorystykę, upuściła torbę, która z głuchym łomotem
spadła na podłogę, po czym szybko otworzyła najbliższe drzwi, które okazały się
prowadzić do kuchni. Niestety, na widok kolejnej porcji jaskrawych barw
wywietrzały z niej ostatnie resztki senności.
— To chyba jakiś żart — stwierdziła z
niedowierzaniem, kiedy uświadomiła sobie, że żadne z pozostałych pomieszczeń
nie zostało urządzone przez kogoś innego.
Nie oszczędzono nawet sypialni: małego, kwadratowego
pokoiku z oknem wychodzącym na ogród, w którym – tutaj Schuyler wyrwało się
westchnienie ulgi – nie było ani śladu po krasnalach ogrodowych, które tylko
dopełniłyby kiczowatego obrazka. Co prawda tutaj kolor wydawał się nieco mniej
intensywny, lecz Sky nie poręczyłaby za to, nie bardzo ufając swoim oczom.
Rzecz jasna nadal czuła ogromną wdzięczność do Alice za udostępnienie jej
swojego domku podczas jej pobytu za bezcen, jednak nie zmieniało to faktu, że
ilość wszechobecnego różu przytłaczała ją. Mogła zrozumieć, że były osoby,
którym podobny wystrój mógł się podobać, lecz ona zdecydowanie nie należała do
tego grona. Niektórym pewnie wydałby się przytulny i uroczy, niczym wyrwany z
przesłodzonej reklamy, gdzie roiło się od pięknych blondynek. Ta myśl zaś
zrodziła w Schuyler refleksję, czy przypadkiem właścicielka tego domku nie
miała takiego właśnie koloru włosów… Jakkolwiek kiedy parę dni wcześniej
rozmawiała z Alice przez telefon, by ustalić wszystkie szczegóły, ta nie
wydawała się jej kimś tego typu. Lecz co można powiedzieć po zaledwie paru
minutach?
Nadal usiłując wyjść z szoku wróciła po swoje
rzeczy, które z trudem udało jej się zaciągnąć do sypialni. Po zobaczeniu jej
darowała sobie oglądanie piętra, mając jedynie nadzieję, że zmęczenie po
podróży sprawi, iż szybko uda jej się zasnąć. Starając się nie zwracać uwagi na
kolor ścian, wzięła prysznic, z zaskoczeniem stwierdzając w końcu, że nigdy
jeszcze nie udało jej się uwinąć równie szybko.
Nie troszcząc się ani trochę o porozrzucane w
nieładzie obok łóżka ubrania, wskoczyła do łóżka. Ledwie jej głowa dotknęła
poduszki, Schuyler zapadła w sen.
Kiedy się obudziła, było już po południu, a do
sypialni przez okno wlewało się ciepłe światło słońca, powodując że unoszące
się w powietrzu drobinki kurzu migotały. Schuyler uśmiechnęła się na ten widok,
chociaż czuła się zupełnie niewyspana. Zdawało jej się, że od kiedy zasnęła
minęło ledwie parę minut i przez chwilę planowała nawet wrócić do przerwanego
snu, jednak promienie słoneczne skutecznie jej to uniemożliwiły.
Zwlekając się z łóżka i ryzykując szybki rzut oka na
różowe ściany – okropny kolor nie zniknął, a wręcz wydawał się wyglądać gorzej
niż w nocy – zdecydowała, że będzie unikała wracania do domu jak tylko się da.
Szeroko ziewając, przeciągnęła się, zastanawiając przy okazji, czy w lodówce
uda jej się znaleźć coś do jedzenia.
Godzinę później była już w samochodzie Jenny, który
mknął ulicą, kierując się do czegoś, co kobieta określiła jako Mystic Grill.
Podczas tych paru minut, które spędziła wraz z nią za kierownicą, Schuyler
musiała mocno zaciskać szczęki, by nie roześmiać się, widząc jak kobieta co
chwila nerwowo zerka w lusterko i poprawia misternie ułożoną fryzurę. Nie
wytrzymała jednak długo, bo, jak się okazało, na parę przecznic przed klubem
zapytała, nie potrafiąc pohamować ciekawości:
— Coś się stało?
W odpowiedzi Jenna rzuciła jej szybkie spojrzenie.
— Nic — wymamrotała z lekkim rumieńcem. Jednak jej
wzrok i mina tak ewidentnie przeczyły wypowiedzianym słowom, że nawet Schuyler,
w sumie zupełnie jej nie znając, potrafiła stwierdzić, że kobieta kłamie.
— A czym jest to twoje nic? Czy raczej powinnam spytać, kim? — Uniosła brwi.
Tak jak było do przewidzenia, nie musiała zbyt długo
czekać na odpowiedź. W tej kwestii Jenna niezwykle przypominała Schuyler jej
młodszą siostrę, Maddy, która w podobny sposób zachowywała się, gdy miała w
zanadrzu jakąś wspaniałą nowinę i tylko czekała, by się nią podzielić. Za każdym
razem, gdy Sky odwiedzała swoją rodzinę, usta pięciolatki niemal się nie
zamykały, gdy dziewczynka z prędkością karabinu maszynowego wyrzucała z siebie
ciekawe historyjki.
— Ma na imię Alaric. — Usłyszała po chwili. Już
miała zadać jakieś pytanie, gdy Jenna zmieniła temat. — Wydaje mi się, że uda
nam się spotkać Elenę i jej przyjaciół. Powinniście się poznać, wiesz? Jestem
pewna, że z chęcią pokaże ci wszystko.
— Cieszę się — rzekła Schuyler, zastanawiając się
przelotnie, czy nie było to przypadkiem zawoalowane stwierdzenie, żeby nie
liczyła na to, że będzie ją niańczyć. — Wspominałaś, że masz jeszcze
siostrzeńca… Jeremy’ego, tak?
Kobieta potwierdziła skinieniem głowy, parkując pod
niskim, trochę odrapanym budynkiem pomalowanym na brudnozielony kolor. Nad
zadaszonym gankiem znajdował się wielki napis „Mystic Grill”. Zbudowany w
starym stylu zupełnie nie przypominał klubów, które Sky znała z Berlina, ale
też wydawał się bardzo pasować do Mystic Falls.
— To tutaj — oznajmiła Jenna, po czym kontynuowała,
odpowiadając na pytanie Schuyler: — Tak, chociaż nie dałabym głowy, czy uda nam
się go tutaj spotkać. On… miał problemy, jeśli rozumiesz, co mam na myśli.
Teraz jest już o wiele lepiej, nawet zaczął się całkiem dobrze dogadywać z
Eleną. Szkoda tylko, że doprowadziły do tego takie okoliczności. — Pokręciła
głową ze smutkiem.
— Okoliczności?
— Jego dziewczyna, Vicky, przez parę miesięcy była
uważana za zaginioną. Dopiero jakiś czas temu ktoś znalazł jej ciało… Jakby
tego było mało, Anna, z którą się zaprzyjaźnił, także zniknęła…
Schuyler aż rozdziawiła usta ze zdumienia.
— To okropne!
— Mhm… Najpierw rodzice, teraz to… To o wiele za
wiele jak na szesnastolatka. Na szczęście od jakiegoś czasu jest lepiej —
zakończyła trochę niezręcznie.
Mimo że wchodząc do Grilla, zmieniły temat, Schuyler
trudno było przestać o tym myśleć. Jenna miała rację: jeden człowiek nie
powinien przechodzić takich rzeczy! Tym bardziej ciekawiło ją, jak przebiegnie
jej spotkanie z nim, o ile obawy Jenny się nie sprawdzą i faktycznie będzie w
pubie.
Kiedy przekroczyły próg drzwi, chłodne powietrze
stanowiące kontrast dla popołudniowego skwaru uderzyło w nie falą, powodując
gęsią skórkę. Wraz z nim dopłynął do nich zapach alkoholu, dymu papierosowego
oraz śmiechy i szum rozmów. Schuyler rozejrzała się, bez zdziwienia
dostrzegając, że wnętrze również nie odbiega stylem od fasady budynku. Miała
wrażenie jakby w jakiś dziwny sposób trafiła do wehikułu czasu, który przeniósł
ją do ubiegłego wieku. Jednak najwyraźniej nikomu to nie przeszkadzało, bo w
środku klientów bynajmniej nie brakowało. Parę osób siedziało na wysokich
stołkach przy barze, reszta przy stolikach trochę dalej. Nieco z tyłu stał
wysłużony stół do bilardu, który oblegało paręnaście nastolatków, wesoło
pokrzykujących i dopingujących grających kolegów. Kilkoro gości okupywało
tarcze do gry w rzutki, najwyraźniej dobrze się bawiąc. Wszystko to tworzyło
atmosferę rozgardiaszu, który z miejsca przypadł Schuyler do gustu. Zaledwie
chwilę zajęło jej zdecydowanie, że będzie częstym gościem Grilla… A to, że
według Jenny robiono tam najlepszą kawę w Virginii nie miało z tym zupełnie nic
wspólnego.
Nadal patrząc uważnie dookoła, podeszły do lady.
Stojący za nią barman uśmiechnął się i pomachał do idącej obok niej kobiety.
— Jenna!
— Co słychać, Matt? Jak wam minął dzień? — zapytała
ta, odwzajemniając serdeczny uścisk, którym obdarzył ją na powitanie.
— Jak zwykle, nic nowego — stwierdził krótko, nie
wdając się zbytnio w szczegóły. — A jeśli chodzi o szczegóły, jestem pewien, że
Elena ci wszystko potem opowie.
Mówiąc to, zerkał ciekawie w stronę Schuyler, która
lekko skinęła mu głową, witając się z nim.
— Pewnie tak. Hmm… Widziałeś może Ricka? Umówiłam
się z nim na trzecią, ale… — Jenna rozłożyła bezradnie ręce.
— Przyszedł parę minut temu. Wydaje mi się, że jest
z Damonem przy bilardzie — przerwał na chwilę, by rzucić niezobowiązująco: —
Nie przedstawisz nas?
Jenna spojrzała na Schuyler, jakby dopiero teraz
zdając sobie sprawę, że nie jest sama. Jej policzki zaróżowiły się nieco, kiedy
uśmiechnęła się, bezgłośnie przepraszając za swoje zapominalstwo. Pośpiesznie
dokonała prezentacji, co chwila zerkając w stronę grupki ludzi niedaleko nich.
Schuyler popatrzyła tam jej śladem, mając nadzieję, że uda jej się rozpoznać
Ricka, o którym wspomniała wcześniej kobieta. Niestety, wszyscy, którzy stali w
zasięgu jej wzroku, wyglądali jakby nie mogli jeszcze nawet zamówić alkoholu, a
szczerze mówiąc, nie sądziła, by Jenna spotykała się z facetem o tyle od niej młodszym. Już miała zapytać o
to, gdy kobieta odezwała się pierwsza:
— Będziesz miała coś przeciwko, jeśli spotkamy się
później? — Jej twarz jak na zawołanie rozjaśniła się w uśmiechu, gdy nagle
tłumek odsunął się na bok, tym samym na chwilę odsłaniając grających.
Schuyler nie zdążyła jednak nic odpowiedzieć, bo
Jenny już przy nich nie było. Nim się zorientowała, kobieta podążała w stronę
jednego z mężczyzn przy stoliku, wysokiego blondyna o opalonej cerze i nieco
rozczochranych włosach. Kiedy ten odwrócił się do niej i pocałował w policzek,
dziewczyna nie mogła mieć wątpliwości, że był on ni mniej, ni więcej jak
tajemniczym Rickiem, o którego Jenna wcześniej pytała Matta.
— Wydają się do siebie pasować. — Dobiegł ją głos
Matta, który podobnie jak ona wpatrywał się w stojącą nieopodal nich parę.
Automatycznie potwierdziła, z niejaką zazdrością obserwując czuły wyraz, który
zagościł na twarzy Ricka. Na pierwszy rzut oka widać było, że łączy ich
uczucie.
— Są parą?
— Jak widać. — Matt oparł się o kontuar, mierząc
Schuyler wzrokiem. — A jak jest z tobą? Nie jesteś stąd, co? Nie przypominam
sobie, bym widział cię gdzieś wcześniej. — Biorąc pod uwagę rzucający się w
oczy kolor loków dziewczyny, na sto procent był to pierwszy raz, kiedy się
widzieli. Niewątpliwie podobnych osób się nie zapominało, zwłaszcza w Mystic
Falls.
Dziewczyna odwróciła się ku niemu, przestając
obserwować Jennę i Alaricka, którzy pożegnawszy się ze znajomymi, właśnie
wychodzili z Grilla.
— O ile nie byłeś ostatnio w Berlinie, nie ma szans.
Roześmiał się w odpowiedzi z zamiarem zamaskowania
faktu, że nie miał pojęcia, o jakim mieście mówiła. Gdzieś w oddali umysłu
majaczyła tylko myśl, że było to gdzieś w Europie, ale za cholerę nie mógł
sobie przypomnieć, gdzie.
— Święta racja — stwierdził w końcu.
— To wyjaśnia twój akcent — kontynuował z nadzieją, że nie popełnia właśnie
totalnej gafy. — Ale jestem pod wrażeniem; mówisz naprawdę dobrze, prawie
jakbyś się tutaj urodziła — dodał z uznaniem.
Schuyler ucieszyła się, słysząc tę
uwagę, którą z powodzeniem mogła uznać za komplement. Początkowo martwiła się o
to, czy nie będzie miała problemów ze zrozumieniem, ale od kiedy spotkała Jennę
na lotnisku, jej umysł zdawał się bez większego trudu przestawić się na
angielski. Do tej pory nie miała z tym językiem kontaktu poza zajęciami, a
przecież to nijak miało się do rzeczywistości. Trudno było więc się dziwić, że
nie potrafiła powstrzymać radości z tego powodu. Mimo to brała pod uwagę fakt,
że jak na razie nie rozmawiała zbyt wiele, lecz jak tu się nie cieszyć?
— Dzięki.
Matt nagle wyprostował się i
zmarszczył brwi, patrząc gdzieś ponad ramieniem Schuyler. Najwidoczniej ktoś
musiał mu coś przekazać, bo zaraz potem skinął szybko głową, by niespodziewanie
kątem oka zerknąć na jej dłoń.
— Coś się stało? — zapytała, widząc
to dziwne zachowanie.
— Nic — zaprzeczył szybko. — Wybacz,
że pytam dopiero teraz, ale podać coś?
Schuyler parsknęła śmiechem. Jego
szef musiał go naprawdę lubić i cenić, jeśli dotąd go nie zwolnił. O ile
zachowywał się tak w stosunku do wszystkich klientów, dopiero po niewczasie
przyjmując zamówienia, aż dziw, że udało mu się utrzymać pracę – a nie wydawało
się, by był nowy. Można było odnieść wrażenie, że w pubie czuje się jak w domu,
gdy tak kręcił się za ladą, wycierając szklanki i witając wchodzących ludzi
uśmiechem. Chociaż może właśnie tak było: nadrabiał urokiem osobistym.
— Kawę. Słyszałam, że macie
najlepszą w całym stanie.
— No ba! — żachnął się Matt. — Nie
żyjesz, póki nie spróbujesz tej z Grilla. Poza tym nie ma nic lepszego na kaca,
pobija nawet aspirynę — zażartował, podchodząc do stojącego za nim ekspresu i
dając jej tym samym wspaniały widok na swoją umięśnioną sylwetkę. Przygotowując
jej napój, rzucił niezobowiązująco: — Skąd znasz Jennę?
— Z tego, co wiem, Alice poprosiła
ją, żeby odebrała mnie z lotniska. Wiesz, nie mam prawa jazdy, bo w Berlinie
raczej nie było zbyt przydatne, a wynajęcie samochodu… — skrzywiła się lekko. —
Zresztą mniejsza o to. Po prostu przywiozła mnie tutaj i zaproponowała, że
wszystko pokaże. Tylko teraz…
— Zniknęła — dokończył za nią.
Rozłożyła ręce w geście bezradności.
— Dokładnie.
— Nie bój żaby! Wróci, a w tym
czasie przedstawię cię wszystkim. Nie ma wielu klientów, a Ross może
zaopiekować się barkiem. Co ty na to?
No to w końcu nowi bohaterowie. Jupi!!!
OdpowiedzUsuńNa początku zastanawiałam się, czy będą tu tylko pierwotni czy też wampiry i ludzie z miasta. Widzę Jennę i Matta, więc już znam odpowiedź ;-)
Świetny rozdział. Naprawdę dobrze się to czyta :-)
Jestem ciekawa, na których wydarzeniach z serialu i poza najbardziej się skupisz :-D
To kogo Matt jej przedstawi i z kim się zaprzyjaźni?
Tyle pytań w mojej głowie, a na odpowiedzi trzeba tyle czekać... Grrrr!
Twój blog mi się spodobał, więc dodaję go do obserwowanych :-D
Zapraszam też na jeden z moich blogów:
http://you-are-not-alone-i-am-sorry.blogspot.com/
Całusy <3
xxx
PS. Też nienawidzę różu. Nie wytrzymałabym w tym miejscu zbyt długo :-/ Lepiej przesiedzieć w Grillu ;-D
xxx