„Nowe znajomości”
Gdy drzwi Grilla się otworzyły, Elena mechanicznie
spojrzała w tamtym kierunku, spodziewając się powitać kolejną znajomą twarz.
Jakie było jej zdziwienie, gdy zamiast tego ujrzała wystrojoną Jennę, a przy
jej boku niebieskowłosą dziewczynę całą w czerni. I gdy pierwsze było
zrozumiałe: jej ciotka umówiła się na randkę z Alarickiem, to znajomej Jenny
nigdy w życiu nie widziała. Wydało jej się to dziwne, tym bardziej, że znała co
najmniej z widzenia prawie wszystkich w rodzinnym Mystic Falls. Czując ukłucie
niepokoju, szybko odwróciła się w stronę swojego ukochanego, Stefana i klepnęła
go w ramię, zwracając jego uwagę.
— Hmm? — mruknął z uśmiechem, ale
widząc jej minę, zaraz spoważniał. — Eleno?
Zamiast odpowiedzieć, dyskretnie
wskazała w stronę nieznajomej towarzyski Jenny. Stefan natychmiast spojrzał w
tamtym kierunku, po czym pochylił się do niej, nie chcąc by ich rozmowę
usłyszało więcej osób niż było to konieczne.
— Masz na myśli tę dziewczynę, która
przyszła z Jenną?
— Tak — potwierdziła, nadal nie
potrafią pozbyć się drażniącego uczucia strachu. — Znasz ją?
Chłopak zastanowił się przez chwilę,
by w końcu powiedzieć:
— Nie sądzę. Nie widziałem jej nigdy
wcześniej.
— Myślisz, że może być… — Elena nie
dokończyła, wiedząc, że Stefan bez wątpienia zrozumie, co miała na myśli.
Zmarszczył brwi, a jego zielone oczy
pociemniały i spochmurniały w trosce. Nienawidząc siebie, że nie może od razu
rozwiać jej obaw, pokręcił głową.
— Nie wiem. Matt może sprawdzić, czy
nie ma pierścienia, ale poza tym… Może Jenna będzie coś wiedziała — powiedział
szybko, widząc, że jedna z kobiet zmierza w ich stronę, pędząc na spotkanie
Alaricowi. Pożegnała się przedtem szybko z niebieskowłosą, zdając się nie
zawracać sobie nią za bardzo głowy. Wydało mu to się nieco dziwne, zwłaszcza,
że kiedy wchodziły, wydawały się ze sobą całkiem zżyte. To w połączeniu z tym,
że widzieli ją po raz pierwszy w życiu wydało mu się bardzo podejrzane, nawet
gdy wziąć pod uwagę towarzyskość Jenny i jej zdolność do szybkiego dogadywania
się i zjednywania sobie ludzi.
Mężczyzna uśmiechnął się na jej widok i, chwyciwszy
ją w ramiona z tak wielkim entuzjazmem,
jakby nie widzieli się co najmniej miesiące,
a nie jedynie przez parę godzin, pocałował w zarumieniony uroczo
policzek. Przez chwilę stali objęci, przyglądając się grze, ale minęło zaledwie
kilka minut, gdy leniwym krokiem skierowali się ku wyjściu. Zanim opuścili pub
Alaric zdążył jedynie mrugnąć do Damona i rzec szybko:
— Dokończymy to kiedy indziej!
Damon jedynie
sugestywnie poruszył brwiami i machnął dłonią, pokazując, że nic się nie
stało. Nie zwrócił uwagi na zaniepokojenie brata, zajęty ustawianiem na nowo
bil.
— Trzymam za słowo —
odkrzyknął, a skończywszy przygotowywać stół do kolejnej partii, odwrócił
się do pozostałych. — To co? Kto następny? Przegrany stawia drinka! — Wydawał
się pewny swojej wygranej i raczej nie miał powodu, by sądzić inaczej.
Otaczające go nastolatki nie miały z nim szans, doszedł do wniosku, obserwując
jak poszturchują się, by w końcu dosłownie wypchnąć jednego z nich na środek.
— Ja.
Słysząc głos, w którym nie było ani grama pewności
siebie, Damonowi z trudem udało się powstrzymać zrezygnowane westchnienie.
Zadowolił się jedynie dość ostentacyjnym spojrzeniem do góry, jakby miał zamiar
prosić Boga o cierpliwość. Jakkolwiek nie mógł zaprzeczyć, że przydałaby mu
się, zwłaszcza zaś w przypadku niektórych żółtodziobów, których o dziwo znosił.
Aż sam się sobie dziwił.
— Niech będzie — powiedział automatycznie, zerkając
w kierunku baru. Przydałaby mu się butelka wina. Albo dwie. No, ewentualnie trzy, zdecydował, po czym przeniósł
wzrok na swojego brata i Elenę. Widząc ich, szeptających ze sobą, zmrużył oczy
z irytacją. Jednakże wystarczyło, by zauważył niepokój wyraźnie malujący się na
ich twarzach, który nieumiejętnie próbowali zamaskować, by jego irytacja się
ulotniła, ustępując miejsca zdenerwowaniu. Ostatnio mieli wiele powodów do
tego, zwłaszcza od kiedy Katherine pojawiła się w mieście. Ponieważ byli w
środku tłumu, nie mógł wprost zapytać, o co chodziło, a odciągnięcie ich na
stronę również niezbyt wchodziło w rachubę, ograniczył się jedynie do uważnego
obserwowania pubu w nadziei, że szybko wyjaśni się, co spowodowało tę zmianę w
ich zachowaniu.
Na szczęście na wyjaśnienie nie musiał długo czekać,
bo po chwili, gdy ich stronę skierował się Matt, prowadząc za sobą jakąś
dziewczynę, na której widok Stefan i Elena zesztywnieli. Przekrzywił głowę na
bok, zastanawiając się, co w tej mierzącej na oko troszkę ponad pięć stóp osóbce
mogło ich niepokoić. Czyżby sądzili, że mogła im zagrażać? Aż prychnął na samą
myśl. Rzut oka wystarczył, by stwierdzić, że nie nosiła biżuterii z lapis
lazuli, a jej wzrok nie był ani trochę mętny, co pozwoliło mu wykluczyć, że
była pod rozkazami Katherine. Doszedłszy do tego wniosku, wzruszył ramionami,
litując się nad Stefanem i jego nadopiekuńczością, po czym wrócił do gry, tym
razem bardziej się na niej skupiając. Tymczasem Matt i jego towarzyszka zdążyli
podjeść do nich.
— Siema, ludziska! — odezwał się Matt, wymieniając
ze Stefanem porozumiewawcze spojrzenia.
Damon zgrzytnął zębami, słysząc tak prostackie
słowa. Jeśli można było znaleźć osobę, która drażniła go bardziej od brata, z
pewnością był nią właśnie Matt z tą jego typową urodą amerykańskiego chłopca.
No właśnie, chłopca. Za każdym razem, gdy witał się z kimś, używał dziwnych
wyrażeń, które doprowadzały go do ostateczności. Damon mógł nie przejmować się
manierami, ale niektóre zachowania Matta były po prostu ohydne.
Tymczasem Matt kontynuował:
— To Schuyler…
— Sky — wpadła mu w słowo dziewczyna, uśmiechając
się do nich szeroko, chociaż w jej oczach odbił się szok.
Podczas gdy ona patrzyła na nich z niedowierzaniem,
jej towarzysz przedstawił jej kolejno Elenę, Stefana, Damona, Bonnie, Ann,
Maxa, Collie, Jamesa, Roberta oraz Leo. Schuyler przywitała się z każdym z
nich, usiłując wryć sobie w pamięć ich imiona oraz przypisać je do
poszczególnych twarzy. Żadnego problemu nie miała z braćmi Salvatore, Stefanem
oraz Damonem, którzy czym jak czym, ale urodą na pewno mogli się poszczycić. W
zasadzie byli chyba najbardziej przystojnymi facetami, jakich zdarzyło jej się
widzieć. Również zapamiętanie, że stojąca przy Stefanie brunetka jest
siostrzenicą Jenny nie sprawiło jej większych trudności, zwłaszcza gdy ta,
podając jej rękę na powitanie, zlustrowała ją podejrzliwie. Najwidoczniej to,
co zobaczyła, niezbyt przypadło jej do gustu, bo ostentacyjnie odwróciła głowę,
odsuwając się od Schuyler jak najdalej. Na jej twarzy malowała się mieszanka
strachu i nieufności.
Widząc to dziwne jak na nią zachowanie, reszta
towarzystwa spojrzała na Elenę ze zdziwieniem, bez słów pytając, co jej się
stało.
— A więc… Co cię tutaj sprowadza, Sky? — zapytał
nagle Damon, opierając się łokciem o bok stołu i zerkając na Schuyler z
ciekawością. Napięcie, które zapanowało pomiędzy dziewczynami nie uszło jego
uwagi, chociaż postanowił nie zwracać na nie uwagi, skupiając ją całkowicie na
niebieskowłosej.
— Wakacje.
— We wrześniu? Trochę dziwna pora — wtrącił Stefan,
podobnie jak Elena, łypiąc na nią z nieufnością. Zastanawiając się, o co, do
cholery, im chodziło, Schuyler wyjaśniła, że była to jak najbardziej
odpowiednia pora, ponieważ przez większość czasu na jej uczelni trwało coś w
rodzaju ferii.
— No nic, w takim razie witamy w Mystic — podsumował
jej wywód Matt, po czym zapytał cicho: — Zostawię cię z nimi, okay? Zaraz
zaczną przychodzić ludzie i nie mogę zostawić Rossa samego.
Wzruszyła ramionami.
— Jasne, nie ma sprawy. Nic mi nie będzie, w końcu
mnie nie zjedzą.
— Nie byłbym tego taki pewny. Od kiedy sprowadzili
się tutaj Damon i Stefan, nie przybyło zbyt wiele nowych twarzy. Właściwie to
jesteś pierwszą od jakiegoś czasu, także…
Pozostawiając zdanie niedokończone, uśmiechnął się
do niej i odszedł do baru, gdzie przy ladzie faktycznie zaczęli już siadać
ludzie. Gdy tylko go ujrzeli, jeden przez drugiego zaczęli wykrzykiwać
zamówienia.
— Zazwyczaj jest tu spokojniej — rzekła stojąca obok
niej dziewczyna o ciemnych, prostych włosach, widząc gdzie spojrzała. — To pierwszy
dzień w szkole, więc większość przyszła się odstresować, zwłaszcza, że niedługo
czeka nas parę imprez. Karnawał, Dzień Założycieli… Sporo tego. W sumie
trafiłaś na najlepszy okres, bo teraz będzie się najwięcej działo. Poza tym to
jedyny pub w mieście, więc… — mrugnęła. — Jak ktoś chce się rozerwać, może iść
tutaj lub kombinować na własną rękę.
— Chciałabym kiedyś zobaczyć to wasze kombinowanie — roześmiała się Schuyler,
przypominając sobie imprezy, które w weekendy urządzali jej znajomi. Wystarczy rzec,
że alkohol lał się strumieniami, a niejednego trzeba było potem wyciągać spod
stołu.
— Będziesz miała okazję w piątek wieczorem. Tyler
Lockwood organizuje coś w lesie za miastem w charakterze „pożegnania wakacji”.
— Zrobiła palcami znak cudzysłowie w powietrzu. — Przyjdą prawie wszyscy z
naszej szkoły, więc możesz być pewna, że nie się nie zanudzisz. Chociaż nie
jestem pewna, czy to twoje klimaty — dodała, rzucając szybkie spojrzenie na
łańcuszek u szlufki spodni Schuyler i koszulkę z wizerunkiem zespołu.
— O to się nie martw. Nie mam zamiaru przegapić
okazji do dobrej zabawy, kiedy ta pcha mi się przed nos.
Dziewczyna uśmiechnęła się w odpowiedzi, a Schuyler
przypomniała sobie, że miała ona na imię Bonnie. Podobnie jak z Jenny, z niej
też promieniowała jakaś dziwna energia, która sprawiała, że nie dało jej się
nie lubić. Podobnie było z resztą osób, które stały obok nich.
Jakiś czas później Schuyler podeszła do Matta,
przypominając sobie o czym, co miała załatwić. Usadowiwszy się na stołku, oparła
łokcie na ladzie i spojrzała na chłopaka oceniająco. Z tego, co zauważyła, znał
wszystkich ludzi, którzy do tej pory przewinęli się przez pub, więc wydawał się
najodpowiedniejszą osobą, by jej pomóc.
— Nie znasz kogoś, komu brakuje taniej siły
roboczej? — zapytała pół żartem, pół serio.
Spojrzał na nią ze zdziwieniem, odpowiadając dopiero
po chwili:
— A co, szukasz pracy?
— No wiesz, nie sądzę, żeby udało mi
się przeżyć dwa miesiące na samym powietrzu…
— Dobra, dobra, załapałem. Cóż, wygląda na to, że to
twój szczęśliwy dzień, bo właśnie mieliśmy dać ogłoszenie. Jakiś tydzień temu
Lilyanne wyjechała na studia i zostaliśmy bez kelnerki. Musiałabyś potem
jeszcze porozmawiać z szefem, ale to jedynie formalność. — stwierdził chłopak,
przerzucając ściereczkę przez ramię. — Ale… Jak długo zostajesz w mieście?
Schuyler zastanowiła się. Z tego, co
mówiła Alice, ona i jej rodzina wracali przed Halloween. Natomiast na jej
bilecie powrotnym widniało, że lot odbędzie się dopiero trzy tygodnie później.
Będzie musiała znaleźć sobie coś na ten czas, ale…
— Przed chwilą mówiłam. Około dwa
miesiące — przypomniała. — To chyba nie problem?
— Nie, nie. — Pokręcił głową. — Tym
lepiej, bo do tego czasu na pewno uda nam się znaleźć zastępstwo. No dobra,
chodź. — Gestem wskazał jej, by podążyła za nim na zaplecze. Schuyler domyśliła
się, że prowadził ją do szefa, którego gabinet musiał się tam znajdować.
— Chyba powinniśmy ją przeprosić —
powiedziała niespodziewanie Elena. — Głupio mi, że zachowywaliśmy się w
stosunku do niej w taki sposób.
Podobnie jak Damonowi, im też nie
zajęło wiele przekonanie się, że Schuyler bynajmniej nie miała złych zamiarów.
Była po prostu dziewczyną, która przyjechała do Mystic Falls, by spędzić miło
czas i odpocząć. A przynajmniej na to wyglądało… Mimo wszystko zamierzała
jeszcze przeprowadzić mały, nieszkodliwy test. Brak pierścienia oraz widocznego
lapis lazuli nie były dla niej wystarczającymi dowodami, że nie miała nic
wspólnego z wampirami. Nie minęła chwili, a już w jej głowie ułożył się plan.
— Dobry pomysł — zadecydował Damon,
pojawiając się znikąd za jej plecami. — Rozumiem, że Katherine ci zagraża i też się o ciebie
martwię, ale, kurwa, bez przesady. Nie każdy, kto pojawi się nowy w mieście,
musi od razu nie być człowiekiem!
— Doprawdy? W razie gdybyś dotąd nie
zauważył, jak dotąd przyjeżdżają tutaj tylko nie-ludzie — prychnęła. — Ty,
Stefan, wujek Tylera… Katherine. Odrobina ostrożności nie zaszkodzi.
Już otwierał usta, by rzucić
miażdżącą replikę, ale Stefan go uprzedził.
— Mnie zastanawia tylko, dlaczego
Damon tak nagle zaczął bronić człowieka — wtrącił, przyglądając się bratu z
namysłem.
— Och, sądzę, że możesz się
domyślić… — Jego mina nie pozostawiała miejsca na wątpliwości co do kierunki, w
którym biegły myśli mężczyzny.
Elena skrzywiła się, zdając sobie
sprawę, o czym mówił. Spojrzała na niego z naganą, starając się nie zwracać
uwagi na jego błękitne oczy i uśmiech hulaki, które od początku ją urzekły.
— Jesteś okropny, wiesz?
— Doskonale, słonko. — Krzywy
uśmiech nie schodził z jego ust. — Chociaż osobiście preferuję określenie:
niesamowity. Ewentualnie niepoprawny, jeśli już musisz. Ot, cały ja.
— Nie możesz tego zrobić! Nie
rozumiesz, że mamy już wystarczająco problemów? Naprawdę nie musimy na dodatek
użerać się ze skutkami twoich wybryków.
Posłał jej buziaka.
— Ty za to jesteś urocza, kiedy się
złościsz. Widzisz? Bycie miłym wcale nie jest aż takie trudne, skoro nawet
taki… Jak to ty ostatnio mnie nazwałaś? — Dotknął podbródka w sarkastycznej
parodii zamyślonej pozy, którą czasem przyjmowała. — Ach tak, dupek!… A więc
skoro nawet taki dupek jak ja to potrafi.
Tak jak się spodziewał, reakcja
pojawiła się natychmiast.
— Damon! — warknął ostrzegawczo
Stefan unisono z Eleną. — Zamknij się wreszcie!
Damon uśmiechnął się szeroko,
zadowolony z siebie. Doskonale wiedział, że denerwowało go, gdy się tak
zachowywał w stosunku do jego dziewczyny i był to jeden z głównych powodów,
dlaczego to robił. Oczywiście miało to także bardzo dużo wspólnego z tym, że
Elena po prostu mu się podobała i chciał jej dla siebie. Nie żeby nie uznawał
pognębienia brata za coś niewartego uwagi – to stanowiło miły dodatek. Jednak
nawet zakochany w niej, Damon nie był mężczyzną, który stroniłby od towarzystwa
pięknych kobiet. A jego wprawne oko od razu wyłapało, że urodzie Schuyler nie
można było nic zarzucić, jakkolwiek zazwyczaj nie spotykał się z podobnymi do
niej kobietami. Pobawić się, a gdy się
znudzi, wyssać do sucha było jego mottem i jak dotąd zawsze się sprawdzało.
Jeśli dobrze pójdzie, mógł mieć z tego jakieś korzyści; dobrze pamiętał
zazdrość Eleny, gdy na początku spotykał się z jej przyjaciółką, Caroline.
Jakby w zgodzie z kierunkiem jego
myśli, Elena wspomniała o blondynce. Przez pierwszą chwilę Damon jedynie
przysłuchiwał się dyskusji, lecz w końcu jedno zdanie zwróciło jego uwagę.
— Słucham? — Zamrugał ze
zdziwieniem. — Powiedziałaś, że w
szpitalu? O czym ja, do cholery, nie wiem?
To wywołało prawdziwą burzę.
— Chyba żartujesz! — Brwi Eleny
uniosły się tak wysoko, że prawie dotarły do linii włosów. — Byłeś przy jej
wypadku, napoiłeś ją własną krwią i nie wiesz, o co chodzi? Poza tym nie
pamiętasz, co zrobiła twoja ukochana Katherine?
Przez chwilę zastanawiał się, aż
dotarło do niego, o czym mówiła. Kiedy to się stało, skrzywił się i dał sobie
mentalnego kopa za popełnienie takiej gafy. Aż dziw, że udało mu się o tym
zapomnieć, zwłaszcza, że Elena od kilku dni nie mówiła o niczym innym,
wypominając mu, że miał pilnować blondynki. Pominąwszy już zdegenerowanie go do
roli niańki, na dłuższą metę towarzystwo Caroline okazało się bardzo męczące. O
wiele bardziej wolał, kiedy usta miała zajęte czymś innym niż narzekaniem… Na
samą myśl na jego usta wpełzł uśmieszek, który okazał się wielkim błędem.
— I ty się z tego cieszysz? Naprawdę
jesteś bez serca.
Niewypowiedziane oskarżenie zawisło w powietrzu,
chociaż wiedział, że nigdy nie powiedziałaby mu tego wprost. Mimo to jej ciemne
oczy wyraźnie mówiły to-twoja-wina. To
w połączeniu z ostatnią uwagą Eleny obudziło w nim gniew.
— Spodziewałaś się czegoś innego? Ostatni raz ci
mówię, że nie jestem moim bratem, świętym Stefankiem. — Z pogardą wskazał na
brata, po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł z pubu, potrącając przy okazji
jakiegoś nastolatka, który miał nieszczęście stanąć akurat wtedy na jego
drodze.
Widząc to Elena zamknęła na chwilę oczy i wypuściła
głośno powietrze z płuc. Westchnęła i przylgnęła do Stefana. Jego mocne ramiona
spowodowały, że napięcie stopniowo ją opuszczało, a jego miejsce zajmowała
miłość do obejmującego ją chłopaka. Naprawdę nie wiedziała, co by bez niego
zrobiła.
— Czy on nigdy się nie zmieni? — wyszeptała, wtulając
policzek w materiał jego koszuli.
Nagle poczuła jak jego uścisk się zacieśnia. Już
miała zaprotestować, ale zdążył go
rozluźnić. Pogładził ją po włosach i pokręcił głową ze smutkiem.
— Nie sądzę.
— Najgorsze jest, że to, by on pilnował Caroline,
było moim pomysłem. — Zacisnęła mocniej szczęki, powstrzymując łzy na
wspomnienie tego, co Katherine zrobiła jej przyjaciółce. Kiedy ostatnio ją
odwiedzali, dziewczyna była kompletnie rozbita, chociaż trzeba było jej
przyznać, że trzymała się nieźle. A przynajmniej takie sprawiała wrażenie,
kiedy z entuzjazmem wypytywała, co w szkole. — Gdybym wtedy nie wyszła, to by
się nie zdarzyło…
Stefan odsunął się od niej i chwycił jej twarz w
dłonie. Przez chwilę unikała jego wzroku, lecz po chwili spojrzała mu prosto w
oczy. Wtedy odezwał się poważnym tonem:
— Zrozum, że to nie twoja wina! Tylko przypadek
sprawił, że Katherine akurat wtedy znalazła się w pobliżu. Równie dobrze mogła
zrobić to kiedy indziej. — Nie była to jednak prawda. W przypadku wampirzycy,
sobowtóra Eleny, nic nie wiązało się z przypadkiem. Katherine od zawsze
planowała każdy szczegół i gdy czegoś chciała, zawsze to dostawała. A tym razem
pragnęła skrzywdzić Elenę — Przykro mi to mówić, ale to i tak by się stało,
więc przestać się obwiniać. Nic nie mogłaś na to poradzić.
— Łatwo ci mówić… — mruknęła.
Zmrużył oczy, a na jego twarzy dało się dostrzec
oznaki gniewu, które zniknęły równie szybko jak się pojawiły. Wiedział, co
czuła i rozumiał jej reakcje. Miał świadomość tego, że była wściekła z powodu
swojej bezsilności, tym bardziej, że podzielał jej uczucia. Również on uważał
Caroline za swoją przyjaciółkę i cierpiał z powodu jej nieszczęścia. Najwięcej
bólu sprawiało mu patrzenie, jak usiłuje się przystosować, zwalczyć nękający ją
bez przerwy głód. Nagle jak żywa stanęła mu przed oczami scena sprzed dni, gdy
musiał pocieszać ją po tym, jak rzuciła się na pielęgniarkę, która przyszła, by
ją zbadać. Gdyby tylko mógł wymazać jej wspomnienia… Niestety, była wampirem,
co skutecznie mu to uniemożliwiało.
— Tak uważasz? — zapytał.
Elena musiała pomyśleć o tej samej scenie, ponieważ
jej oczy nagle rozszerzyły się w zrozumieniu. Od razu zaczęła go przepraszać,
lecz on szybko uciął te przeprosiny, całując ją. Kiedy w końcu oderwał się od
jej warg, rzekł:
— Daj spokój. Będzie dobrze, powstrzymamy Katherine,
a Care się dostosuje. Jest silniejsza niż myślisz. A Damonem i jego humorkami
się nie przejmuj. W końcu nie od dziś wiadomo, że zachowuje gorzej niż kobieta
w ciąży, ale gdy przychodzi co do czego, nie mam wątpliwości, że będzie cię
chronił nawet za cenę własnego życia.
Niestety łatwiej było postanowić sobie przeprosić
Schuyler niż to zrobić, bo gdy na parę minut przed zamknięciem Grilla Elena
stanęła przed nią, nie miała pojęcia, co powinna powiedzieć. Fakt, że Jenna do
tej pory się nie pojawiła, ułatwił jej sprawę – mogła zaproponować, żeby
dziewczyna zabrała się wraz z nią, a potem od razu podać werbenę, ale… Czuła
się źle z tym, że wcześniej potraktowała Sky tak chłodno; zwłaszcza, że ta nic
jej nie zrobiła. Co prawda mogło się to wiązać z tym, iż jak na razie Stefan
ani na chwilę nie opuścił jej boku, jednak… Elena potrząsnęła głową, chcąc
odgonić nieprzyjemne myśli, które sprawiły, że aż zadrżała. Młodszy z
Salvatorów nie był przyjaźnie usposobiony do jej pomysłu, ale w końcu udało jej
się go przekonać, że może na chwilę zostawić ją samą. Wymógłszy na niej
obietnicę, że zadzwoni do niego, gdy tylko wróci do domu, wyszedł, by omówić z
Bonnie sposoby ochrony przed Katherine.
Przybrawszy nieco niepewną minę, odchrząknęła, by
zwrócić uwagę Schuyler.
Słysząc ten niespodziewany dźwięk ta przerwała
wycieranie stolików. Odwróciła głowę i zamarła, widząc Elenę. Nie miała
pojęcia, czego dziewczyna mogła od niej chcieć, zwłaszcza że wydawała się za
nią nie przepadać.
— Słucham? — Jej ton bynajmniej nie należał do
przyjaznych; przypominał raczej niezbyt miłe warknięcie, które ledwie oscylowało na granicy uprzejmości. Niektórzy
mogli nie mieć nic przeciwko nadstawianiu drugie policzka, lecz Schuyler nigdy
do nich nie należała. Kiedy ktoś zwracał się do niej z wrogością, odpowiadała
tym samym, co często prowadziło do nieuniknionych kłótni.
Elena spuściła wzrok, wlepiając go w czubki swoich
wytartych trampków. Nie zdziwiło jej, że dziewczyna nie zamierzała jej niczego
ułatwiać.
— Emm… — oczyściła gardło. — Chciałam cię tylko
przeprosić za to, że byłam taka… Wredna. — Nic nie mogła poradzić na to, że jej
przemowa zabrzmiała, jakby jakieś dziecko usprawiedliwiało się przed rodzicem,
kajając za wzięcie ostatniego ciasteczka. Z tą myślą nagle spojrzała Schuyler prosto w oczy. —
Chyba nie zaczęłyśmy najlepiej, nie? — uśmiechnęła się nieśmiało, po czym pod
wpływem impulsu podała jej rękę. — Jestem Elena.
— Schuyler. — W jej głosie wyraźnie pobrzmiewało
zaskoczenie, chociaż na usta wkradł się delikatny uśmiech. — Ale, błagam, mów
do mnie Sky.
Przez chwilę rozmawiały, aż podszedł do nich Matt i,
pobrzękując kluczami, oznajmił, że mogą już iść. Bez protestów wyszły na
zewnątrz.
— Wygląda na to, że Jenna o tobie zapomniała —
mruknęła Elena, rzucając w stronę Schuyler badawcze spojrzenie.
Odpowiedział jej cichy śmiech dziewczyny. Zdziwiło
ją, że nie było w nim ani śladu po zranieniu czy też przykrości, że znajoma ją
zostawiła. Sama na jej miejscu raczej nie zachowywałaby się równie spokojnie,
bez śladów napięcia wdychając nocne powietrze.
— Nie dziwię się. Z takim facetem…
Elena skrzywiła się.
— Stop! — Zakryła uszy rękoma. — Ani słowa więcej!
Wystarczy, że widuję tę dwójkę codziennie rano całych w skowronkach. To okropne,
że wiem o życiu prywatnym mojego historyka o stokroć więcej niżbym chciała. —
Wzdrygnęła się z obrzydzeniem.
— Nie wygląda na nauczyciela. Bardziej przypomina
płatnego zabójcę — zażartowała w odpowiedzi Schuyler, chociaż w ostatnim
stwierdzeniu kryła się prawda. Alarica otaczała aura niebezpieczeństwa podobna
nieco do tej, którą wyczuła wokół Stefana i Damona. Była jakaś nieludzka. — Ale
nie dziwię się Jennie. Co jak co, ale ma gust.
Odpowiedziało jej nieco ostre spojrzenie.
Ramiona Eleny napięły się pod materiałem niebieskiej
koszulki, którą miała na sobie. Czy
Schuyler mogła wiedzieć…? Jej nieufność wzrosła. Jako wampir lub marionetka
Katherine, dziewczyna musiała mieć pojęcie o takich rzeczach… Chociaż równie
dobrze mogła to być luźno rzucona uwaga. Z trudem powstrzymała cisnące jej się
na usta westchnienie. Nagle zapragnęła znaleźć się gdzieś daleko od tego
wszystkiego, gdzieś, gdzie nie byłaby ścigana przez swoją nieśmiertelną
pra-pra-pra… ileś tam pra-babkę, która chciała ją skrzywdzić.
Po chwili namysłu zdecydowała
zignorować uwagę Schuyler. Wolała nie ryzykować, że niechcący wymsknie jej się
coś, co mogłoby zdradzić jej zamiary i podejrzenia.
— Wsiadasz? —
zaproponowała, podchodząc do zaparkowanego przy krawężniku samochodu i starając
się nie myśleć o tym, jak nierozsądne było z jej strony stworzenie tak dobrej
okazji do ataku. Głupio byłoby zginąć z
jej ręki tylko dlatego, że chciałam ją sprawdzić, przebiegło jej przez
myśl.
Jej wahanie musiało stać się widoczne, ponieważ
Schuyler powoli pokręciła głową.
— Nie, ale dzięki za propozycję. Wolę się przejść.
Jeszcze niezbyt znam miasto, ale mam nadzieję, że się nie zgubię.
Po tej odprawie Elena nie miała innego wyboru, jak
samotnie wsiąść do auta. Już odpalała silnik, gdy wtem jej spojrzenie padło na
kubek termiczny, który zostawiła na podłodze. Niewiele myśląc, otworzyła okno i
wyglądnęła przez nie.
— Hej! Zaczekaj — krzyknęła do oddalającej się
chodnikiem Schuyler. Gdy dziewczyna odwróciła głowę, podjechała do niej. —
Pomyślałam, że może będziesz chciała się napić… Cały wieczór pracowałaś. —
Wzruszyła ramionami, po czym wyciągnęła w jej stronę kubek, z całych sił modląc
się, by dziewczyna chwyciła przynętę. — To po prostu herbata — zachęciła.
Kiedy Schuyler wzięła łyk, wytrzeszczyła szeroko oczy,
oczekując na krzyki bólu oraz jej wściekłość. Jej noga zadrżała nad pedałem
gazu, podczas gdy wszystkie mięśnie w ciele Eleny aż drżały z napięcia…