czwartek, 16 lipca 2015

Chapter 4



„Nowe znajomości”


Gdy drzwi Grilla się otworzyły, Elena mechanicznie spojrzała w tamtym kierunku, spodziewając się powitać kolejną znajomą twarz. Jakie było jej zdziwienie, gdy zamiast tego ujrzała wystrojoną Jennę, a przy jej boku niebieskowłosą dziewczynę całą w czerni. I gdy pierwsze było zrozumiałe: jej ciotka umówiła się na randkę z Alarickiem, to znajomej Jenny nigdy w życiu nie widziała. Wydało jej się to dziwne, tym bardziej, że znała co najmniej z widzenia prawie wszystkich w rodzinnym Mystic Falls. Czując ukłucie niepokoju, szybko odwróciła się w stronę swojego ukochanego, Stefana i klepnęła go w ramię, zwracając jego uwagę.
            — Hmm? — mruknął z uśmiechem, ale widząc jej minę, zaraz spoważniał. — Eleno?
            Zamiast odpowiedzieć, dyskretnie wskazała w stronę nieznajomej towarzyski Jenny. Stefan natychmiast spojrzał w tamtym kierunku, po czym pochylił się do niej, nie chcąc by ich rozmowę usłyszało więcej osób niż było to konieczne.
            — Masz na myśli tę dziewczynę, która przyszła z Jenną?
            — Tak — potwierdziła, nadal nie potrafią pozbyć się drażniącego uczucia strachu. — Znasz ją?           
            Chłopak zastanowił się przez chwilę, by w końcu powiedzieć:
            — Nie sądzę. Nie widziałem jej nigdy wcześniej.
            — Myślisz, że może być… — Elena nie dokończyła, wiedząc, że Stefan bez wątpienia zrozumie, co miała na myśli.
            Zmarszczył brwi, a jego zielone oczy pociemniały i spochmurniały w trosce. Nienawidząc siebie, że nie może od razu rozwiać jej obaw, pokręcił głową.
            — Nie wiem. Matt może sprawdzić, czy nie ma pierścienia, ale poza tym… Może Jenna będzie coś wiedziała — powiedział szybko, widząc, że jedna z kobiet zmierza w ich stronę, pędząc na spotkanie Alaricowi. Pożegnała się przedtem szybko z niebieskowłosą, zdając się nie zawracać sobie nią za bardzo głowy. Wydało mu to się nieco dziwne, zwłaszcza, że kiedy wchodziły, wydawały się ze sobą całkiem zżyte. To w połączeniu z tym, że widzieli ją po raz pierwszy w życiu wydało mu się bardzo podejrzane, nawet gdy wziąć pod uwagę towarzyskość Jenny i jej zdolność do szybkiego dogadywania się i zjednywania sobie ludzi.
Mężczyzna uśmiechnął się na jej widok i, chwyciwszy ją w ramiona z tak wielkim  entuzjazmem, jakby nie widzieli się co najmniej miesiące,  a nie jedynie przez parę godzin, pocałował w zarumieniony uroczo policzek. Przez chwilę stali objęci, przyglądając się grze, ale minęło zaledwie kilka minut, gdy leniwym krokiem skierowali się ku wyjściu. Zanim opuścili pub Alaric zdążył jedynie mrugnąć do Damona i rzec szybko:
— Dokończymy to kiedy indziej!
Damon jedynie  sugestywnie poruszył brwiami i machnął dłonią, pokazując, że nic się nie stało. Nie zwrócił uwagi na zaniepokojenie brata, zajęty ustawianiem na nowo bil.
— Trzymam za słowo —  odkrzyknął, a skończywszy przygotowywać stół do kolejnej partii, odwrócił się do pozostałych. — To co? Kto następny? Przegrany stawia drinka! — Wydawał się pewny swojej wygranej i raczej nie miał powodu, by sądzić inaczej. Otaczające go nastolatki nie miały z nim szans, doszedł do wniosku, obserwując jak poszturchują się, by w końcu dosłownie wypchnąć jednego z nich na środek.
— Ja.
Słysząc głos, w którym nie było ani grama pewności siebie, Damonowi z trudem udało się powstrzymać zrezygnowane westchnienie. Zadowolił się jedynie dość ostentacyjnym spojrzeniem do góry, jakby miał zamiar prosić Boga o cierpliwość. Jakkolwiek nie mógł zaprzeczyć, że przydałaby mu się, zwłaszcza zaś w przypadku niektórych żółtodziobów, których o dziwo znosił. Aż sam się sobie dziwił.
— Niech będzie — powiedział automatycznie, zerkając w kierunku baru. Przydałaby mu się butelka wina. Albo dwie. No, ewentualnie trzy, zdecydował, po czym przeniósł wzrok na swojego brata i Elenę. Widząc ich, szeptających ze sobą, zmrużył oczy z irytacją. Jednakże wystarczyło, by zauważył niepokój wyraźnie malujący się na ich twarzach, który nieumiejętnie próbowali zamaskować, by jego irytacja się ulotniła, ustępując miejsca zdenerwowaniu. Ostatnio mieli wiele powodów do tego, zwłaszcza od kiedy Katherine pojawiła się w mieście. Ponieważ byli w środku tłumu, nie mógł wprost zapytać, o co chodziło, a odciągnięcie ich na stronę również niezbyt wchodziło w rachubę, ograniczył się jedynie do uważnego obserwowania pubu w nadziei, że szybko wyjaśni się, co spowodowało tę zmianę w ich zachowaniu.
Na szczęście na wyjaśnienie nie musiał długo czekać, bo po chwili, gdy ich stronę skierował się Matt, prowadząc za sobą jakąś dziewczynę, na której widok Stefan i Elena zesztywnieli. Przekrzywił głowę na bok, zastanawiając się, co w tej mierzącej na oko troszkę ponad pięć stóp osóbce mogło ich niepokoić. Czyżby sądzili, że mogła im zagrażać? Aż prychnął na samą myśl. Rzut oka wystarczył, by stwierdzić, że nie nosiła biżuterii z lapis lazuli, a jej wzrok nie był ani trochę mętny, co pozwoliło mu wykluczyć, że była pod rozkazami Katherine. Doszedłszy do tego wniosku, wzruszył ramionami, litując się nad Stefanem i jego nadopiekuńczością, po czym wrócił do gry, tym razem bardziej się na niej skupiając. Tymczasem Matt i jego towarzyszka zdążyli podjeść do nich.
— Siema, ludziska! — odezwał się Matt, wymieniając ze Stefanem porozumiewawcze spojrzenia.
Damon zgrzytnął zębami, słysząc tak prostackie słowa. Jeśli można było znaleźć osobę, która drażniła go bardziej od brata, z pewnością był nią właśnie Matt z tą jego typową urodą amerykańskiego chłopca. No właśnie, chłopca. Za każdym razem, gdy witał się z kimś, używał dziwnych wyrażeń, które doprowadzały go do ostateczności. Damon mógł nie przejmować się manierami, ale niektóre zachowania Matta były po prostu ohydne.
Tymczasem Matt kontynuował:
— To Schuyler…
— Sky — wpadła mu w słowo dziewczyna, uśmiechając się do nich szeroko, chociaż w jej oczach odbił się szok.
Podczas gdy ona patrzyła na nich z niedowierzaniem, jej towarzysz przedstawił jej kolejno Elenę, Stefana, Damona, Bonnie, Ann, Maxa, Collie, Jamesa, Roberta oraz Leo. Schuyler przywitała się z każdym z nich, usiłując wryć sobie w pamięć ich imiona oraz przypisać je do poszczególnych twarzy. Żadnego problemu nie miała z braćmi Salvatore, Stefanem oraz Damonem, którzy czym jak czym, ale urodą na pewno mogli się poszczycić. W zasadzie byli chyba najbardziej przystojnymi facetami, jakich zdarzyło jej się widzieć. Również zapamiętanie, że stojąca przy Stefanie brunetka jest siostrzenicą Jenny nie sprawiło jej większych trudności, zwłaszcza gdy ta, podając jej rękę na powitanie, zlustrowała ją podejrzliwie. Najwidoczniej to, co zobaczyła, niezbyt przypadło jej do gustu, bo ostentacyjnie odwróciła głowę, odsuwając się od Schuyler jak najdalej. Na jej twarzy malowała się mieszanka strachu i nieufności.
Widząc to dziwne jak na nią zachowanie, reszta towarzystwa spojrzała na Elenę ze zdziwieniem, bez słów pytając, co jej się stało.
— A więc… Co cię tutaj sprowadza, Sky? — zapytał nagle Damon, opierając się łokciem o bok stołu i zerkając na Schuyler z ciekawością. Napięcie, które zapanowało pomiędzy dziewczynami nie uszło jego uwagi, chociaż postanowił nie zwracać na nie uwagi, skupiając ją całkowicie na niebieskowłosej. 
— Wakacje.
— We wrześniu? Trochę dziwna pora — wtrącił Stefan, podobnie jak Elena, łypiąc na nią z nieufnością. Zastanawiając się, o co, do cholery, im chodziło, Schuyler wyjaśniła, że była to jak najbardziej odpowiednia pora, ponieważ przez większość czasu na jej uczelni trwało coś w rodzaju ferii.
— No nic, w takim razie witamy w Mystic — podsumował jej wywód Matt, po czym zapytał cicho: — Zostawię cię z nimi, okay? Zaraz zaczną przychodzić ludzie i nie mogę zostawić Rossa samego.
Wzruszyła ramionami.
— Jasne, nie ma sprawy. Nic mi nie będzie, w końcu mnie nie zjedzą.
— Nie byłbym tego taki pewny. Od kiedy sprowadzili się tutaj Damon i Stefan, nie przybyło zbyt wiele nowych twarzy. Właściwie to jesteś pierwszą od jakiegoś czasu, także…
Pozostawiając zdanie niedokończone, uśmiechnął się do niej i odszedł do baru, gdzie przy ladzie faktycznie zaczęli już siadać ludzie. Gdy tylko go ujrzeli, jeden przez drugiego zaczęli wykrzykiwać zamówienia.
— Zazwyczaj jest tu spokojniej — rzekła stojąca obok niej dziewczyna o ciemnych, prostych włosach, widząc gdzie spojrzała. — To pierwszy dzień w szkole, więc większość przyszła się odstresować, zwłaszcza, że niedługo czeka nas parę imprez. Karnawał, Dzień Założycieli… Sporo tego. W sumie trafiłaś na najlepszy okres, bo teraz będzie się najwięcej działo. Poza tym to jedyny pub w mieście, więc… — mrugnęła. — Jak ktoś chce się rozerwać, może iść tutaj lub kombinować na własną rękę.
— Chciałabym kiedyś zobaczyć to wasze kombinowanie — roześmiała się Schuyler, przypominając sobie imprezy, które w weekendy urządzali jej znajomi. Wystarczy rzec, że alkohol lał się strumieniami, a niejednego trzeba było potem wyciągać spod stołu.
— Będziesz miała okazję w piątek wieczorem. Tyler Lockwood organizuje coś w lesie za miastem w charakterze „pożegnania wakacji”. — Zrobiła palcami znak cudzysłowie w powietrzu. — Przyjdą prawie wszyscy z naszej szkoły, więc możesz być pewna, że nie się nie zanudzisz. Chociaż nie jestem pewna, czy to twoje klimaty — dodała, rzucając szybkie spojrzenie na łańcuszek u szlufki spodni Schuyler i koszulkę z wizerunkiem zespołu.
— O to się nie martw. Nie mam zamiaru przegapić okazji do dobrej zabawy, kiedy ta pcha mi się przed nos.
Dziewczyna uśmiechnęła się w odpowiedzi, a Schuyler przypomniała sobie, że miała ona na imię Bonnie. Podobnie jak z Jenny, z niej też promieniowała jakaś dziwna energia, która sprawiała, że nie dało jej się nie lubić. Podobnie było z resztą osób, które stały obok nich.


Jakiś czas później Schuyler podeszła do Matta, przypominając sobie o czym, co miała załatwić. Usadowiwszy się na stołku, oparła łokcie na ladzie i spojrzała na chłopaka oceniająco. Z tego, co zauważyła, znał wszystkich ludzi, którzy do tej pory przewinęli się przez pub, więc wydawał się najodpowiedniejszą osobą, by jej pomóc.
— Nie znasz kogoś, komu brakuje taniej siły roboczej? — zapytała pół żartem, pół serio.
Spojrzał na nią ze zdziwieniem, odpowiadając dopiero po chwili:
            — A co, szukasz pracy?
            — No wiesz, nie sądzę, żeby udało mi się przeżyć dwa miesiące na samym powietrzu…
— Dobra, dobra, załapałem. Cóż, wygląda na to, że to twój szczęśliwy dzień, bo właśnie mieliśmy dać ogłoszenie. Jakiś tydzień temu Lilyanne wyjechała na studia i zostaliśmy bez kelnerki. Musiałabyś potem jeszcze porozmawiać z szefem, ale to jedynie formalność. — stwierdził chłopak, przerzucając ściereczkę przez ramię. — Ale… Jak długo zostajesz w mieście?
            Schuyler zastanowiła się. Z tego, co mówiła Alice, ona i jej rodzina wracali przed Halloween. Natomiast na jej bilecie powrotnym widniało, że lot odbędzie się dopiero trzy tygodnie później. Będzie musiała znaleźć sobie coś na ten czas, ale…      
            — Przed chwilą mówiłam. Około dwa miesiące — przypomniała. — To chyba nie problem?
            — Nie, nie. — Pokręcił głową. — Tym lepiej, bo do tego czasu na pewno uda nam się znaleźć zastępstwo. No dobra, chodź. — Gestem wskazał jej, by podążyła za nim na zaplecze. Schuyler domyśliła się, że prowadził ją do szefa, którego gabinet musiał się tam znajdować.


            — Chyba powinniśmy ją przeprosić — powiedziała niespodziewanie Elena. — Głupio mi, że zachowywaliśmy się w stosunku do niej w taki sposób.
            Podobnie jak Damonowi, im też nie zajęło wiele przekonanie się, że Schuyler bynajmniej nie miała złych zamiarów. Była po prostu dziewczyną, która przyjechała do Mystic Falls, by spędzić miło czas i odpocząć. A przynajmniej na to wyglądało… Mimo wszystko zamierzała jeszcze przeprowadzić mały, nieszkodliwy test. Brak pierścienia oraz widocznego lapis lazuli nie były dla niej wystarczającymi dowodami, że nie miała nic wspólnego z wampirami. Nie minęła chwili, a już w jej głowie ułożył się plan.
            — Dobry pomysł — zadecydował Damon, pojawiając się znikąd za jej plecami. — Rozumiem,  że Katherine ci zagraża i też się o ciebie martwię, ale, kurwa, bez przesady. Nie każdy, kto pojawi się nowy w mieście, musi od razu nie być człowiekiem!
            — Doprawdy? W razie gdybyś dotąd nie zauważył, jak dotąd przyjeżdżają tutaj tylko nie-ludzie — prychnęła. — Ty, Stefan, wujek Tylera… Katherine. Odrobina ostrożności nie zaszkodzi.
            Już otwierał usta, by rzucić miażdżącą replikę, ale Stefan go uprzedził.
            — Mnie zastanawia tylko, dlaczego Damon tak nagle zaczął bronić człowieka — wtrącił, przyglądając się bratu z namysłem.
            — Och, sądzę, że możesz się domyślić… — Jego mina nie pozostawiała miejsca na wątpliwości co do kierunki, w którym biegły myśli mężczyzny.
            Elena skrzywiła się, zdając sobie sprawę, o czym mówił. Spojrzała na niego z naganą, starając się nie zwracać uwagi na jego błękitne oczy i uśmiech hulaki, które od początku ją urzekły.
            — Jesteś okropny, wiesz?
            — Doskonale, słonko. — Krzywy uśmiech nie schodził z jego ust. — Chociaż osobiście preferuję określenie: niesamowity. Ewentualnie niepoprawny, jeśli już musisz. Ot, cały ja.
            — Nie możesz tego zrobić! Nie rozumiesz, że mamy już wystarczająco problemów? Naprawdę nie musimy na dodatek użerać się ze skutkami twoich wybryków.
            Posłał jej buziaka.
            — Ty za to jesteś urocza, kiedy się złościsz. Widzisz? Bycie miłym wcale nie jest aż takie trudne, skoro nawet taki… Jak to ty ostatnio mnie nazwałaś? — Dotknął podbródka w sarkastycznej parodii zamyślonej pozy, którą czasem przyjmowała. — Ach tak, dupek!… A więc skoro nawet taki dupek jak ja to potrafi.
            Tak jak się spodziewał, reakcja pojawiła się natychmiast.
            — Damon! — warknął ostrzegawczo Stefan unisono z Eleną. — Zamknij się wreszcie!
            Damon uśmiechnął się szeroko, zadowolony z siebie. Doskonale wiedział, że denerwowało go, gdy się tak zachowywał w stosunku do jego dziewczyny i był to jeden z głównych powodów, dlaczego to robił. Oczywiście miało to także bardzo dużo wspólnego z tym, że Elena po prostu mu się podobała i chciał jej dla siebie. Nie żeby nie uznawał pognębienia brata za coś niewartego uwagi – to stanowiło miły dodatek. Jednak nawet zakochany w niej, Damon nie był mężczyzną, który stroniłby od towarzystwa pięknych kobiet. A jego wprawne oko od razu wyłapało, że urodzie Schuyler nie można było nic zarzucić, jakkolwiek zazwyczaj nie spotykał się z podobnymi do niej kobietami. Pobawić się, a gdy się znudzi, wyssać do sucha było jego mottem i jak dotąd zawsze się sprawdzało. Jeśli dobrze pójdzie, mógł mieć z tego jakieś korzyści; dobrze pamiętał zazdrość Eleny, gdy na początku spotykał się z jej przyjaciółką, Caroline.
            Jakby w zgodzie z kierunkiem jego myśli, Elena wspomniała o blondynce. Przez pierwszą chwilę Damon jedynie przysłuchiwał się dyskusji, lecz w końcu jedno zdanie zwróciło jego uwagę.
            — Słucham? — Zamrugał ze zdziwieniem. — Powiedziałaś, że w szpitalu? O czym ja, do cholery, nie wiem?
            To wywołało prawdziwą burzę.
            — Chyba żartujesz! — Brwi Eleny uniosły się tak wysoko, że prawie dotarły do linii włosów. — Byłeś przy jej wypadku, napoiłeś ją własną krwią i nie wiesz, o co chodzi? Poza tym nie pamiętasz, co zrobiła twoja ukochana Katherine?
            Przez chwilę zastanawiał się, aż dotarło do niego, o czym mówiła. Kiedy to się stało, skrzywił się i dał sobie mentalnego kopa za popełnienie takiej gafy. Aż dziw, że udało mu się o tym zapomnieć, zwłaszcza, że Elena od kilku dni nie mówiła o niczym innym, wypominając mu, że miał pilnować blondynki. Pominąwszy już zdegenerowanie go do roli niańki, na dłuższą metę towarzystwo Caroline okazało się bardzo męczące. O wiele bardziej wolał, kiedy usta miała zajęte czymś innym niż narzekaniem… Na samą myśl na jego usta wpełzł uśmieszek, który okazał się wielkim błędem.
            — I ty się z tego cieszysz? Naprawdę jesteś bez serca.
Niewypowiedziane oskarżenie zawisło w powietrzu, chociaż wiedział, że nigdy nie powiedziałaby mu tego wprost. Mimo to jej ciemne oczy wyraźnie mówiły to-twoja-wina. To w połączeniu z ostatnią uwagą Eleny obudziło w nim gniew.
— Spodziewałaś się czegoś innego? Ostatni raz ci mówię, że nie jestem moim bratem, świętym Stefankiem. — Z pogardą wskazał na brata, po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł z pubu, potrącając przy okazji jakiegoś nastolatka, który miał nieszczęście stanąć akurat wtedy na jego drodze.
Widząc to Elena zamknęła na chwilę oczy i wypuściła głośno powietrze z płuc. Westchnęła i przylgnęła do Stefana. Jego mocne ramiona spowodowały, że napięcie stopniowo ją opuszczało, a jego miejsce zajmowała miłość do obejmującego ją chłopaka. Naprawdę nie wiedziała, co by bez niego zrobiła.
— Czy on nigdy się nie zmieni? — wyszeptała, wtulając policzek w materiał jego koszuli.         
Nagle poczuła jak jego uścisk się zacieśnia. Już miała zaprotestować, ale zdążył go   rozluźnić. Pogładził ją po włosach i pokręcił głową ze smutkiem.
— Nie sądzę.
— Najgorsze jest, że to, by on pilnował Caroline, było moim pomysłem. — Zacisnęła mocniej szczęki, powstrzymując łzy na wspomnienie tego, co Katherine zrobiła jej przyjaciółce. Kiedy ostatnio ją odwiedzali, dziewczyna była kompletnie rozbita, chociaż trzeba było jej przyznać, że trzymała się nieźle. A przynajmniej takie sprawiała wrażenie, kiedy z entuzjazmem wypytywała, co w szkole. — Gdybym wtedy nie wyszła, to by się nie zdarzyło…
Stefan odsunął się od niej i chwycił jej twarz w dłonie. Przez chwilę unikała jego wzroku, lecz po chwili spojrzała mu prosto w oczy. Wtedy odezwał się poważnym tonem:
— Zrozum, że to nie twoja wina! Tylko przypadek sprawił, że Katherine akurat wtedy znalazła się w pobliżu. Równie dobrze mogła zrobić to kiedy indziej. — Nie była to jednak prawda. W przypadku wampirzycy, sobowtóra Eleny, nic nie wiązało się z przypadkiem. Katherine od zawsze planowała każdy szczegół i gdy czegoś chciała, zawsze to dostawała. A tym razem pragnęła skrzywdzić Elenę — Przykro mi to mówić, ale to i tak by się stało, więc przestać się obwiniać. Nic nie mogłaś na to poradzić.
— Łatwo ci mówić… — mruknęła.
Zmrużył oczy, a na jego twarzy dało się dostrzec oznaki gniewu, które zniknęły równie szybko jak się pojawiły. Wiedział, co czuła i rozumiał jej reakcje. Miał świadomość tego, że była wściekła z powodu swojej bezsilności, tym bardziej, że podzielał jej uczucia. Również on uważał Caroline za swoją przyjaciółkę i cierpiał z powodu jej nieszczęścia. Najwięcej bólu sprawiało mu patrzenie, jak usiłuje się przystosować, zwalczyć nękający ją bez przerwy głód. Nagle jak żywa stanęła mu przed oczami scena sprzed dni, gdy musiał pocieszać ją po tym, jak rzuciła się na pielęgniarkę, która przyszła, by ją zbadać. Gdyby tylko mógł wymazać jej wspomnienia… Niestety, była wampirem, co skutecznie mu to uniemożliwiało.
— Tak uważasz? — zapytał.
Elena musiała pomyśleć o tej samej scenie, ponieważ jej oczy nagle rozszerzyły się w zrozumieniu. Od razu zaczęła go przepraszać, lecz on szybko uciął te przeprosiny, całując ją. Kiedy w końcu oderwał się od jej warg, rzekł:
— Daj spokój. Będzie dobrze, powstrzymamy Katherine, a Care się dostosuje. Jest silniejsza niż myślisz. A Damonem i jego humorkami się nie przejmuj. W końcu nie od dziś wiadomo, że zachowuje gorzej niż kobieta w ciąży, ale gdy przychodzi co do czego, nie mam wątpliwości, że będzie cię chronił nawet za cenę własnego życia.


Niestety łatwiej było postanowić sobie przeprosić Schuyler niż to zrobić, bo gdy na parę minut przed zamknięciem Grilla Elena stanęła przed nią, nie miała pojęcia, co powinna powiedzieć. Fakt, że Jenna do tej pory się nie pojawiła, ułatwił jej sprawę – mogła zaproponować, żeby dziewczyna zabrała się wraz z nią, a potem od razu podać werbenę, ale… Czuła się źle z tym, że wcześniej potraktowała Sky tak chłodno; zwłaszcza, że ta nic jej nie zrobiła. Co prawda mogło się to wiązać z tym, iż jak na razie Stefan ani na chwilę nie opuścił jej boku, jednak… Elena potrząsnęła głową, chcąc odgonić nieprzyjemne myśli, które sprawiły, że aż zadrżała. Młodszy z Salvatorów nie był przyjaźnie usposobiony do jej pomysłu, ale w końcu udało jej się go przekonać, że może na chwilę zostawić ją samą. Wymógłszy na niej obietnicę, że zadzwoni do niego, gdy tylko wróci do domu, wyszedł, by omówić z Bonnie sposoby ochrony przed Katherine.
Przybrawszy nieco niepewną minę, odchrząknęła, by zwrócić uwagę Schuyler. 
Słysząc ten niespodziewany dźwięk ta przerwała wycieranie stolików. Odwróciła głowę i zamarła, widząc Elenę. Nie miała pojęcia, czego dziewczyna mogła od niej chcieć, zwłaszcza że wydawała się za nią nie przepadać.            
— Słucham? — Jej ton bynajmniej nie należał do przyjaznych; przypominał raczej niezbyt miłe warknięcie, które ledwie  oscylowało na granicy uprzejmości. Niektórzy mogli nie mieć nic przeciwko nadstawianiu drugie policzka, lecz Schuyler nigdy do nich nie należała. Kiedy ktoś zwracał się do niej z wrogością, odpowiadała tym samym, co często prowadziło do nieuniknionych kłótni.
Elena spuściła wzrok, wlepiając go w czubki swoich wytartych trampków. Nie zdziwiło jej, że dziewczyna nie zamierzała jej niczego ułatwiać.
— Emm… — oczyściła gardło. — Chciałam cię tylko przeprosić za to, że byłam taka… Wredna. — Nic nie mogła poradzić na to, że jej przemowa zabrzmiała, jakby jakieś dziecko usprawiedliwiało się przed rodzicem, kajając za wzięcie ostatniego ciasteczka. Z tą myślą  nagle spojrzała Schuyler prosto w oczy. — Chyba nie zaczęłyśmy najlepiej, nie? — uśmiechnęła się nieśmiało, po czym pod wpływem impulsu podała jej rękę. — Jestem Elena.
— Schuyler. — W jej głosie wyraźnie pobrzmiewało zaskoczenie, chociaż na usta wkradł się delikatny uśmiech. — Ale, błagam, mów do mnie Sky.
Przez chwilę rozmawiały, aż podszedł do nich Matt i, pobrzękując kluczami, oznajmił, że mogą już iść. Bez protestów wyszły na zewnątrz.
— Wygląda na to, że Jenna o tobie zapomniała — mruknęła Elena, rzucając w stronę Schuyler badawcze spojrzenie.
Odpowiedział jej cichy śmiech dziewczyny. Zdziwiło ją, że nie było w nim ani śladu po zranieniu czy też przykrości, że znajoma ją zostawiła. Sama na jej miejscu raczej nie zachowywałaby się równie spokojnie, bez śladów napięcia wdychając nocne powietrze.
— Nie dziwię się. Z takim facetem…
Elena skrzywiła się.
— Stop! — Zakryła uszy rękoma. — Ani słowa więcej! Wystarczy, że widuję tę dwójkę codziennie rano całych w skowronkach. To okropne, że wiem o życiu prywatnym mojego historyka o stokroć więcej niżbym chciała. — Wzdrygnęła się z obrzydzeniem.
— Nie wygląda na nauczyciela. Bardziej przypomina płatnego zabójcę — zażartowała w odpowiedzi Schuyler, chociaż w ostatnim stwierdzeniu kryła się prawda. Alarica otaczała aura niebezpieczeństwa podobna nieco do tej, którą wyczuła wokół Stefana i Damona. Była jakaś nieludzka. — Ale nie dziwię się Jennie. Co jak co, ale ma gust.
Odpowiedziało jej nieco ostre spojrzenie.
Ramiona Eleny napięły się pod materiałem niebieskiej koszulki, którą miała na sobie. Czy Schuyler mogła wiedzieć…? Jej nieufność wzrosła. Jako wampir lub marionetka Katherine, dziewczyna musiała mieć pojęcie o takich rzeczach… Chociaż równie dobrze mogła to być luźno rzucona uwaga. Z trudem powstrzymała cisnące jej się na usta westchnienie. Nagle zapragnęła znaleźć się gdzieś daleko od tego wszystkiego, gdzieś, gdzie nie byłaby ścigana przez swoją nieśmiertelną pra-pra-pra… ileś tam pra-babkę, która chciała ją skrzywdzić.
            Po chwili namysłu zdecydowała zignorować uwagę Schuyler. Wolała nie ryzykować, że niechcący wymsknie jej się coś, co mogłoby zdradzić jej zamiary i podejrzenia.
  Wsiadasz? — zaproponowała, podchodząc do zaparkowanego przy krawężniku samochodu i starając się nie myśleć o tym, jak nierozsądne było z jej strony stworzenie tak dobrej okazji do ataku. Głupio byłoby zginąć z jej ręki tylko dlatego, że chciałam ją sprawdzić, przebiegło jej przez myśl.
Jej wahanie musiało stać się widoczne, ponieważ Schuyler powoli pokręciła głową.
— Nie, ale dzięki za propozycję. Wolę się przejść. Jeszcze niezbyt znam miasto, ale mam nadzieję, że się nie zgubię.
Po tej odprawie Elena nie miała innego wyboru, jak samotnie wsiąść do auta. Już odpalała silnik, gdy wtem jej spojrzenie padło na kubek termiczny, który zostawiła na podłodze. Niewiele myśląc, otworzyła okno i wyglądnęła przez nie.
— Hej! Zaczekaj — krzyknęła do oddalającej się chodnikiem Schuyler. Gdy dziewczyna odwróciła głowę, podjechała do niej. — Pomyślałam, że może będziesz chciała się napić… Cały wieczór pracowałaś. — Wzruszyła ramionami, po czym wyciągnęła w jej stronę kubek, z całych sił modląc się, by dziewczyna chwyciła przynętę. — To po prostu herbata — zachęciła.         
Kiedy Schuyler wzięła łyk, wytrzeszczyła szeroko oczy, oczekując na krzyki bólu oraz jej wściekłość. Jej noga zadrżała nad pedałem gazu, podczas gdy wszystkie mięśnie w ciele Eleny aż drżały z napięcia…

wtorek, 7 lipca 2015

Chapter 3



„Mystic Falls”


Wbrew nadziei Charliego, państwo Himmler nie dali się przekonać ani prośbą ani groźbą. Nie pomogły nawet codzienne odwiedziny Amy, która wręcz przechodziła samą siebie, i niepokazywanie się Schuyler. Żadne z trójki przyjaciół nie miało zamiaru się poddać, lecz kończył im się czas. Powoli z miesiąca zrobiły się trzy tygodnie, potem dwa, tydzień, aż w końcu na kalendarzu widniała długo wyczekiwana data, a ich decyzja nie uległa zmianie ani o jotę. W obliczu tego nieprzyjemnego faktu radość Schuyler nieco przygasła, zwłaszcza, że Amy zdecydowała się również zostać w Berlinie, nie chcąc zostawiać Charliego samego. Nie zdziwiło to nikogo, bo chłopak jako jedyny nie był jeszcze pełnoletni i musiałby na ten czas wrócić do rodziców, co niezbyt mu się uśmiechało… Co w gruncie rzeczy nie uśmiechało się także ani Amy, ani Schuyler.
Nagle rozległo się pukanie, a zaraz potem odezwał się delikatny głos:
— Sky? Masz chwilę?
Schuyler nie kłopotała się nawet odpowiedzią, wydając jedynie bliżej nieokreślony dźwięk, mający w domyśle być potwierdzeniem. Ponieważ obudziła się zaledwie parę minut przed południem, miała niewiele czasu na spakowanie się i dotarcie na lotnisko, a zanim udało jej się znaleźć odpowiednio dużą torbę, minęło kolejne pół godziny. W efekcie dziewczyna tylko kręciła się po pokoju, zbierając z podłogi i łóżka rzeczy, po czym wrzucając je bez ładu i składu do walizki. Sam bałagan jeszcze nie był zły, ale to, że zupełnie nie przejmowała się tym, że czarne koszulki i sprane jeansy niekoniecznie nadawały się na upalne lato Virginii, nie wróżyło dobrze.
Widząc ten obraz, przerażający dla niej jako perfekcjonistki, Amy załamała ręce. Uważała przyjaciółkę za bardzo dojrzałą na swój wiek i cholernie inteligentną, lecz w pewnych kwestiach Schuyler zdawała się mieć umysł dziecka. 
— Nie sądzisz, że przydałyby ci się jakaś spódnica, sukienka? — zapytała, ale widząc wymowny wzrok dziewczyny, sprostowała z męczenniczym westchnieniem: — To może chociaż szorty? Bikini? Kiedy ostatnio sprawdzałyśmy, Virginię od Alaski dzieliło kilka tysięcy kilometrów.
— Życzę ci powodzenia, jeśli chcesz tutaj znaleźć jakąkolwiek sukienkę — stwierdziła sarkastycznie Schuyler, przerywając na chwilę pakowanie, by zerknąć na przyjaciółkę spode łba.
Amy wywróciła oczami, jednak nie zmieniało to faktu, że w słowach Schuyler było wiele prawdy. Czasem można było odnieść wrażenie, że świat mógłby się skończyć, a ta i tak sukienki nie tknęłaby nawet końcem kija. Każdy wiedział, że zdecydowanie preferowała swoje jeansy, z których większość nadawała się jedynie do śmieci, lecz niewiele było osób, które śmiałyby wysnuć w kierunku Sky podobną propozycję. Oczywiście, sam fakt, że je lubiła nie był jedynym powodem. Denerwowanie Amy, która z kolei przepadała za powłóczystymi, długimi spódnicami i pastelowymi kolorami stanowiło według niej miłą korzyść.
— Czemu mnie to nie dziwi? — prychnęła brązowowłosa, po czym szybkim krokiem wyszła z pokoju.
— A ty gdzie?
Nie otrzymawszy odpowiedzi, Schuyler jedynie wzruszyła ramionami, a po chwili w jej walizce wylądowała kolejna, tym razem o dziwo szara, koszulka. Widząc bałagan panujący we wnętrzu torby, dziewczyna przez chwilę myślała o tym, by chociaż odrobinę poskładać leżące w nieładzie ubrania, ale gdy zerknęła na zegar nad biurkiem, ten pomysł momentalnie wywietrzał jej z głowy. I tak nie miała wiele czasu, a tego, który jej został, nie zamierzała marnować na układanie czegoś, co potem znów wróci do stanu sprzed kilku godzin, gdy rzeczy leżały skłębione w szafce.
Przyjrzała się dokładnie spakowanej garderobie i szybko zdecydowała, że nie potrzebuje więcej rzeczy. Walizka była wypełniona prawie w całości, chociaż gdyby Schuyler chciała, na pewno nie sprawiłoby jej problemu zapakowanie do niej jeszcze czegoś. Kinęła z zadowoleniem głową. Gdy już zamierzała zatrzasnąć wieko, do pokoju z powrotem wtargnęła Amy. Rzuciwszy na łóżko stosik poskładanych w równą kostkę ubrań, przytrzymała rękę przyjaciółki.
— Proszę bardzo — powiedziała, uśmiechając się sarkastycznie. — Specjalnie dla ciebie przeszukałam całą moją szafę, żeby nie razić twoich jakże wrażliwych oczu. Wszystko czarne… Chociaż, jeśli chcesz znać moje zdanie…
— Niezbyt — mruknęła pod nosem Schuyler.
Amy puściła jej uwagę pomimo uszu.
— … i tak się w tym ugotujesz — ciągnęła niczym niezrażona.
— Amy!
— No co?
— Ja naprawdę nie mam pięciu latek… — jęknęła Schuyler, patrząc na Amy z wyrzutem. — Nie musisz mi matkować. — Skrzywiła się.
— Dobra, dobra. — Podniosła ręce pojednawczo. — Ale weźmiesz je, ok? Zawsze możesz spotkać jakiegoś opalonego przystojniaka i w czym mu się pokażesz, co? — Puściła jej perskie oko, zupełnie nie przejmując się kwaśną miną dziewczyny..
Usłyszawszy tę uwagę, Schuyler uśmiechnęła się, kręcąc głową.
— W niczym? — zasugerowała, przybierając minę niewiniątka.
— Hę?
            Z trudem udało jej się powstrzymać śmiech, widząc, że Amy nie podłapała aluzji, która zdecydowanie do subtelnych nie należała. Nic jej nie dziwiło bardziej niż to, że rudowłosa wprawdzie była dziewczyną Olivera od trzech lat, ale czasem zdawała się być równie zielona jak trawa na wiosnę i niedoświadczona. Jednak dźwięki, które dobiegały z jej sypialni, gdy chłopakowi zdarzało się zostawać na noc, dobitnie temu przeczyły. Oczywiście, Schuyler nie byłaby sobą, gdyby nie wykorzystała tego, próbując zawstydzać Amy. Kiedyś nawet, widząc ich przekomarzanie, ktoś zasugerował, że jest lesbijką, jednak żart nie spotkał się z aprobatą dziewczyn. Wtedy to okazało się, że jej przyjaciółka ma całkiem dobry prawy sierpowy. Jednak okazało się, że lata mieszkania z nią pod jednym dachem dały jakiś efekt, nie tylko w kwestii umiejętności poradzenia sobie z nielubianymi ludźmi, bo po krótkiej chwili Amy dodała dwa do dwóch i na jej twarzy pojawił się rumieniec.
            — No wiesz ty co!
            — Zrozumiałabym, jeślibyście z Olivierem nie… — zaczęła z diabelskim uśmiechem, jednak zanim zdążyła powiedzieć choćby słowo więcej, Amy złapała poduszkę i rzuciła nią, trafiając ją prosto w nos.
            — Nawet nie waż się kończyć!
            Widząc, że twarz przyjaciółki przybrała już, ni mniej ni więcej, jak ognistą barwę jej włosów, Schuyler wyjątkowo zdecydowała się odpuścić jej ten jeden, jedyny raz, chociaż obiecała sobie nadrobić to, gdy tylko wróci. Przewróciła więc tylko oczami, dając do zrozumienia, co myśli i odrzucając poduszkę w stronę Amy.
            Jak było do przewidzenia, Amy postawiła na swoim, wpakowując do torby cały przyniesiony wcześniej stosik. Schuyler stała tylko z boku, z założonymi rękoma obserwując poczynania dziewczyny i kręcąc głową z niedowierzaniem. Niedługo później Charlie zniósł walizkę na dół, jęcząc i stękając na pokaz – Schuyler wcześniej sprawdziła, czy może podnieść bagaż i nawet jej udało się to bez trudu – oraz wpakował ją do brudno-zielonego opla Amy. Nawet mimo korków droga minęła im błyskawicznie, wśród śmiechów i wzajemnych docinek. Choć żadne z nich nie powiedziałoby tego głośno, zgodnie uważali, że stanowiło to o wiele ciekawszą alternatywę dla łzawych pożegnań.
            — Miej litość! — Charlie zatkał uczy i spojrzał na Schuyler błagalnie. — Wiesz co, warto było zostać tutaj choćby po to, by dać odpocząć naszym uszom…
            Napotkał w lusterku jej kpiący wzrok, gdy zaśpiewała jeszcze głośniej. Potem muzyka osiągnęła crescendo i umilkła, a samochód zatrzymał się przed lotniskiem.

           
            Paręnaście godzin później Schuyler wysiadła z samolotu na lotnisku w Richmond. Rozglądając się dookoła w poszukiwaniu koleżanki pani Johnson, która miała po nią przyjechać, przeszła przez całą halę i usiadła na ławce niedaleko drzwi. Nie trwało długo, nim na miejsce obok niej nie opadła młoda kobieta, na oko starsza od niej maksymalnie o kilka lat, o ciemnoblond włosach, które skręcały się w loki, sięgając poniżej ramion. Przekrzywiła głowę, przez chwilę bez słowa przyglądając się dziewczynie, po czym wyciągnęła w jej stronę rękę:
            — Ty musisz być Schuyler? — zapytała, a raczej stwierdziła, uśmiechając się szeroko, i, nie czekając nawet na odpowiedź, kontynuowała: — Niebieskie włosy, cała na czarno... Cóż, opis się zgadza. Nietrudno było cię znaleźć, wiesz?
            Jej uśmiech zdawał się być zaraźliwy, bo Schuyler mimowolnie go odwzajemniła. Przeszło jej przez myśl, że póki co jej wakacje zapowiadały się całkiem nieźle, szczególnie jeśli pierwsza osoba, którą spotkała, z miejsca przypadła jej do gustu.
            — Domyślam się. A pani to…?
            — Ach… No tak, zapomniałam się przedstawić. Nazywam się Jenna Sommers, mieszkamy z Alice po sąsiedzku — przerwała na chwilę, by po chwili dodać: — Ale jaka pani? Czuję się przez ciebie staro! Mów mi po prostu Jenna.
            Schuyler nie potrafiła nie roześmiać się w odpowiedzi na jej reakcję. W duchu cieszyła się, że kobieta sama to zaproponowała; obawiała się, że trudno byłoby nie traktować jej jak koleżanki.
            — Jak podróż? — zainteresowała się nagle Jenna.
            Przez chwilę się zastanawiała, co odpowiedzieć, nie chcąc zanudzić jej opisami.
            — Długo — odparła w końcu, mrugając do niej. — Chociaż całkiem dobrze, nie narzekam.
— Ha! Nie dziwię się. Wyglądasz na strasznie zmęczoną. Zgaduję, że chciałabyś już trochę odpocząć, hm? Idziemy?
            Już na początku miała wrażenie, że kobieta dużo mówi, a pogłębiło się ono w czasie podróży. Przez prawie całą drogę, gdy samochód Jenny mknął przed siebie wśród pól i lasów, jej usta prawie się nie zamykały. Opowiadała o wszystkim, o Mystic Falls, mieście, w którym się wychowała, o swojej rodzinie, o tym, jak parę miesięcy wcześniej jej siostra i szwagier zginęli w wypadku, osieracając dwójkę dzieci, nad którymi przejęła opiekę. Przez chwilę Schuyler była zdezorientowana, z trudem przyswajając sobie tak dużą ilość informacji, ale szybko doszła do siebie. Dziwiło ją jedynie trochę, że kobieta nie ma nic przeciwko mówieniu o takich rzeczach osobie, którą dopiero co poznała. Sama zawsze starała się być przyjazna w stosunku do nieznajomych, jednak nie wyobrażała sobie, by aż taka otwartość wyszła komukolwiek na dobre.
            Wjechały właśnie na most, kiedy Jenna przerwała na chwilę i westchnęła głęboko Zerknęła szybko w lusterko, upewniając się, czy nikt za nimi nie jechał, po czym nagle zatrzymała samochód, zwracając uwagę siedzącej na siedzeniu dla pasażera Schuyler. Dziewczyna wzdrygnęła się zaniepokojona i spojrzała na Jennę podejrzliwie.
            — Co się stało?
           — To tutaj — mruknęła kobieta, rzucając jej szybkie spojrzenie. — Grayson stracił panowanie nad kierownicą i… — urwała.
            Nie musiała mówić nic więcej, Schuyler dopowiedziała sobie resztę, zwłaszcza widząc, jak niska była barierka, która miała chronić przed upadkiem do wody. Nie wiedziała przez chwilę, co powiedzieć, słysząc tę rewelację. Kiedy zauważyła, że Jenna ukradkiem ociera oczy, odwróciła więc tylko głowę, chcąc dać jej trochę prywatności, i spojrzała przez okno, obserwując mijane drzewa, przez które prześwitywało światło księżyca.
            — Przykro mi — rzekła w końcu, chociaż te słowa uważała za głupie i bezwartościowe. Niewiele pomagały, a najczęściej tylko przysparzały bólu żałobnikom, przypominając o tragedii, która ich spotkała.
            — Mi też — odparła Jenna.
            Przeczuwając, że kobieta może potrzebować chwili na dojście do siebie, Schuyler oparła policzek o zimną szybę i przymknęła na chwilę oczy. Zmęczenie i monotonia obrazu za oknem musiały zrobić swoje, bo zaledwie to zrobiła, zasnęła, nawet nie wiedząc kiedy. Spałaby pewnie kamiennym snem do rana, albo i dłużej, ale po jakimś czasie obudziło ją poszturchiwanie.
            — Wstawaj, śpiochu — dotarł do niej głos Jenny, w którym pobrzmiewało rozbawienie. — Wyśpisz się w domu, a ja cię tam nie zaniosę, choćbym chciała.
            Przez moment Schuyler miała zamiar ją zignorować, lecz perspektywa czekającego na nią w mieszkaniu łóżka wydała jej się bardziej kusząca. Mrucząc pod nosem, otworzyła drzwi i wygramoliła się z samochodu, pozwalając, by owiało ją chłodne, nocne powietrze, które od razu ją otrzeźwiło. Aż zadrżała, czując, jak na jej odkrytych przedramionach pojawia się gęsia skórka. Tak, Amy, ugotuję się, jasne… pomyślała z przekąsem, podchodząc do bagażnika, by wyjąć stamtąd walizkę. Zrobiwszy to, odwróciła się w stronę Jenny z zamiarem podziękowania jej za pomoc.
            — Drobiazg. Nie ma za co dziękować. Jeśli będziesz miała ochotę zajrzeć jutro… A właściwie to dzisiaj — dodała, zerkając na chwilę na telefon. — Mieszkam tam. — Wskazała spory biały domek po drugiej stronie ulicy, w połowie zasłonięty rosnącymi przed nim drzewami.
            — Jeśli uda mi się wstać przed wieczorem, chętnie wpadnę. — Schuyler z trudem zamaskowała potężne ziewnięcie. — Co z kluczami?          
            Jenna uderzyła się w czoło.
            — Co za roztrzepaniec ze mnie… — mruknęła do siebie, zerkając na dziewczynę przepraszająco. — Alice zostawiła je pod wycieraczką przed drzwiami. To co, do zobaczenia?
            Ponieważ zdawała się wręcz tryskać entuzjazmem i energią nawet pomimo późnej pory, po raz kolejny Schuyler nie potrafiła nie odwzajemnić jej szerokiego uśmiechu. Przy okazji zastanowiła się, czy siostrzenica Jenny, o której ta wspominała, jest równie podobna do swojej ciotki. Jeśli było to u nich rodzinne, nie było mowy o tym, by jej wakacje okazały się nudne.
            — Jasne, postaram się. Dobranoc.
            Machając serdecznie do tymczasowej sąsiadki, Schuyler skierowała się w stronę domku, w którym miała mieszkać. Z tego, co udało jej się zobaczyć w ciemności, był o wiele mniejszy od tego, w którym mieszkała Jenna, lecz jego fasada była utrzymana w podobnym stylu. Podobnie wyglądały zresztą pozostałe domy – wydawało jej się, że gdyby nie kolory ogrodzeń, dachów i wielkość, trudno byłoby uniknąć wejścia do mieszkania sąsiada. Jednak pomimo tego ewidentnego braku różnorodności oświetlona ciepłym światłem dobywającym się z rozmieszczanych po obu jej stronach uliczka zdawała się… Przytulna. A przynajmniej to słowo Schuyler uznała za najbardziej odpowiednie. Jednak jednocześnie Mystic Falls nie wydawało się być podobne do wszystkich tych miejscowości, które minęły, podążając tutaj. Takie wrażenie pogłębiał tylko fakt, że od kiedy wysiadła z samochodu, czuła się obserwowana.
            Potrząsnęła gwałtownie głową, odganiając te niedorzeczne myśli.
            — Naprawdę powinnam się już położyć — rzekła cicho do siebie, już wyobrażając sobie czekające na nią ciepłe łóżko.
Jak się okazało, na szczęście roztrzepanie jej nowej znajomej miało jakieś granice, ponieważ klucz znalazła dokładnie tam, gdzie miał być według Jenny. Co najciekawsze, kobieta nie wydawała się zdziwiona tym, że Alice to zrobiła… Schuyler miała jedynie nadzieję, że do tej pory nie zginęło nic, o czego zniknięcie można byłoby ją później oskarżyć. Gdyby ktoś w Berlinie zrobił coś podobnego, najpewniej nie musiałby czekać długo, by pozbyć się wszystkiego, co mogło przedstawiać jakąś wartość.
Gdy w końcu weszła do środka, taszcząc pokaźnych rozmiarów torbę podróżną i zapaliła światło, bardzo szybko tego pożałowała. Kimkolwiek była Alice, jej poczucie estetyki musiało być spaczone. Cały korytarz, jak okiem sięgnąć, tonął w koronkach i neonowym różu. Widząc to, Schuyler aż stęknęła, zatrzymując się gwałtownie. Przez chwilę miała ochotę przetrzeć oczy ze zdumienia. Jak ktokolwiek mógł mieszkać w takim otoczeniu? Mając nadzieję, że reszta domu posiada bardziej stonowaną kolorystykę, upuściła torbę, która z głuchym łomotem spadła na podłogę, po czym szybko otworzyła najbliższe drzwi, które okazały się prowadzić do kuchni. Niestety, na widok kolejnej porcji jaskrawych barw wywietrzały z niej ostatnie resztki senności.
— To chyba jakiś żart — stwierdziła z niedowierzaniem, kiedy uświadomiła sobie, że żadne z pozostałych pomieszczeń nie zostało urządzone przez kogoś innego.
Nie oszczędzono nawet sypialni: małego, kwadratowego pokoiku z oknem wychodzącym na ogród, w którym – tutaj Schuyler wyrwało się westchnienie ulgi – nie było ani śladu po krasnalach ogrodowych, które tylko dopełniłyby kiczowatego obrazka. Co prawda tutaj kolor wydawał się nieco mniej intensywny, lecz Sky nie poręczyłaby za to, nie bardzo ufając swoim oczom. Rzecz jasna nadal czuła ogromną wdzięczność do Alice za udostępnienie jej swojego domku podczas jej pobytu za bezcen, jednak nie zmieniało to faktu, że ilość wszechobecnego różu przytłaczała ją. Mogła zrozumieć, że były osoby, którym podobny wystrój mógł się podobać, lecz ona zdecydowanie nie należała do tego grona. Niektórym pewnie wydałby się przytulny i uroczy, niczym wyrwany z przesłodzonej reklamy, gdzie roiło się od pięknych blondynek. Ta myśl zaś zrodziła w Schuyler refleksję, czy przypadkiem właścicielka tego domku nie miała takiego właśnie koloru włosów… Jakkolwiek kiedy parę dni wcześniej rozmawiała z Alice przez telefon, by ustalić wszystkie szczegóły, ta nie wydawała się jej kimś tego typu. Lecz co można powiedzieć po zaledwie paru minutach?
Nadal usiłując wyjść z szoku wróciła po swoje rzeczy, które z trudem udało jej się zaciągnąć do sypialni. Po zobaczeniu jej darowała sobie oglądanie piętra, mając jedynie nadzieję, że zmęczenie po podróży sprawi, iż szybko uda jej się zasnąć. Starając się nie zwracać uwagi na kolor ścian, wzięła prysznic, z zaskoczeniem stwierdzając w końcu, że nigdy jeszcze nie udało jej się uwinąć równie szybko.
Nie troszcząc się ani trochę o porozrzucane w nieładzie obok łóżka ubrania, wskoczyła do łóżka. Ledwie jej głowa dotknęła poduszki, Schuyler zapadła w sen. 


Kiedy się obudziła, było już po południu, a do sypialni przez okno wlewało się ciepłe światło słońca, powodując że unoszące się w powietrzu drobinki kurzu migotały. Schuyler uśmiechnęła się na ten widok, chociaż czuła się zupełnie niewyspana. Zdawało jej się, że od kiedy zasnęła minęło ledwie parę minut i przez chwilę planowała nawet wrócić do przerwanego snu, jednak promienie słoneczne skutecznie jej to uniemożliwiły.
Zwlekając się z łóżka i ryzykując szybki rzut oka na różowe ściany – okropny kolor nie zniknął, a wręcz wydawał się wyglądać gorzej niż w nocy – zdecydowała, że będzie unikała wracania do domu jak tylko się da. Szeroko ziewając, przeciągnęła się, zastanawiając przy okazji, czy w lodówce uda jej się znaleźć coś do jedzenia.


Godzinę później była już w samochodzie Jenny, który mknął ulicą, kierując się do czegoś, co kobieta określiła jako Mystic Grill. Podczas tych paru minut, które spędziła wraz z nią za kierownicą, Schuyler musiała mocno zaciskać szczęki, by nie roześmiać się, widząc jak kobieta co chwila nerwowo zerka w lusterko i poprawia misternie ułożoną fryzurę. Nie wytrzymała jednak długo, bo, jak się okazało, na parę przecznic przed klubem zapytała, nie potrafiąc pohamować ciekawości:
— Coś się stało?
W odpowiedzi Jenna rzuciła jej szybkie spojrzenie.
— Nic — wymamrotała z lekkim rumieńcem. Jednak jej wzrok i mina tak ewidentnie przeczyły wypowiedzianym słowom, że nawet Schuyler, w sumie zupełnie jej nie znając, potrafiła stwierdzić, że kobieta kłamie.
— A czym jest to twoje nic? Czy raczej powinnam spytać, kim? — Uniosła brwi.
Tak jak było do przewidzenia, nie musiała zbyt długo czekać na odpowiedź. W tej kwestii Jenna niezwykle przypominała Schuyler jej młodszą siostrę, Maddy, która w podobny sposób zachowywała się, gdy miała w zanadrzu jakąś wspaniałą nowinę i tylko czekała, by się nią podzielić. Za każdym razem, gdy Sky odwiedzała swoją rodzinę, usta pięciolatki niemal się nie zamykały, gdy dziewczynka z prędkością karabinu maszynowego wyrzucała z siebie ciekawe historyjki.      
— Ma na imię Alaric. — Usłyszała po chwili. Już miała zadać jakieś pytanie, gdy Jenna zmieniła temat. — Wydaje mi się, że uda nam się spotkać Elenę i jej przyjaciół. Powinniście się poznać, wiesz? Jestem pewna, że z chęcią pokaże ci wszystko.
— Cieszę się — rzekła Schuyler, zastanawiając się przelotnie, czy nie było to przypadkiem zawoalowane stwierdzenie, żeby nie liczyła na to, że będzie ją niańczyć. — Wspominałaś, że masz jeszcze siostrzeńca… Jeremy’ego, tak?
Kobieta potwierdziła skinieniem głowy, parkując pod niskim, trochę odrapanym budynkiem pomalowanym na brudnozielony kolor. Nad zadaszonym gankiem znajdował się wielki napis „Mystic Grill”. Zbudowany w starym stylu zupełnie nie przypominał klubów, które Sky znała z Berlina, ale też wydawał się bardzo pasować do Mystic Falls.
— To tutaj — oznajmiła Jenna, po czym kontynuowała, odpowiadając na pytanie Schuyler: — Tak, chociaż nie dałabym głowy, czy uda nam się go tutaj spotkać. On… miał problemy, jeśli rozumiesz, co mam na myśli. Teraz jest już o wiele lepiej, nawet zaczął się całkiem dobrze dogadywać z Eleną. Szkoda tylko, że doprowadziły do tego takie okoliczności. — Pokręciła głową ze smutkiem.          
— Okoliczności?
— Jego dziewczyna, Vicky, przez parę miesięcy była uważana za zaginioną. Dopiero jakiś czas temu ktoś znalazł jej ciało… Jakby tego było mało, Anna, z którą się zaprzyjaźnił, także zniknęła…
Schuyler aż rozdziawiła usta ze zdumienia.
— To okropne!
— Mhm… Najpierw rodzice, teraz to… To o wiele za wiele jak na szesnastolatka. Na szczęście od jakiegoś czasu jest lepiej — zakończyła trochę niezręcznie.
Mimo że wchodząc do Grilla, zmieniły temat, Schuyler trudno było przestać o tym myśleć. Jenna miała rację: jeden człowiek nie powinien przechodzić takich rzeczy! Tym bardziej ciekawiło ją, jak przebiegnie jej spotkanie z nim, o ile obawy Jenny się nie sprawdzą i faktycznie będzie w pubie.
Kiedy przekroczyły próg drzwi, chłodne powietrze stanowiące kontrast dla popołudniowego skwaru uderzyło w nie falą, powodując gęsią skórkę. Wraz z nim dopłynął do nich zapach alkoholu, dymu papierosowego oraz śmiechy i szum rozmów. Schuyler rozejrzała się, bez zdziwienia dostrzegając, że wnętrze również nie odbiega stylem od fasady budynku. Miała wrażenie jakby w jakiś dziwny sposób trafiła do wehikułu czasu, który przeniósł ją do ubiegłego wieku. Jednak najwyraźniej nikomu to nie przeszkadzało, bo w środku klientów bynajmniej nie brakowało. Parę osób siedziało na wysokich stołkach przy barze, reszta przy stolikach trochę dalej. Nieco z tyłu stał wysłużony stół do bilardu, który oblegało paręnaście nastolatków, wesoło pokrzykujących i dopingujących grających kolegów. Kilkoro gości okupywało tarcze do gry w rzutki, najwyraźniej dobrze się bawiąc. Wszystko to tworzyło atmosferę rozgardiaszu, który z miejsca przypadł Schuyler do gustu. Zaledwie chwilę zajęło jej zdecydowanie, że będzie częstym gościem Grilla… A to, że według Jenny robiono tam najlepszą kawę w Virginii nie miało z tym zupełnie nic wspólnego.
Nadal patrząc uważnie dookoła, podeszły do lady. Stojący za nią barman uśmiechnął się i pomachał do idącej obok niej kobiety.
— Jenna!
— Co słychać, Matt? Jak wam minął dzień? — zapytała ta, odwzajemniając serdeczny uścisk, którym obdarzył ją na powitanie.
— Jak zwykle, nic nowego — stwierdził krótko, nie wdając się zbytnio w szczegóły. — A jeśli chodzi o szczegóły, jestem pewien, że Elena ci wszystko potem opowie.
Mówiąc to, zerkał ciekawie w stronę Schuyler, która lekko skinęła mu głową, witając się z nim.
— Pewnie tak. Hmm… Widziałeś może Ricka? Umówiłam się z nim na trzecią, ale… — Jenna rozłożyła bezradnie ręce.
— Przyszedł parę minut temu. Wydaje mi się, że jest z Damonem przy bilardzie — przerwał na chwilę, by rzucić niezobowiązująco: — Nie przedstawisz nas?
Jenna spojrzała na Schuyler, jakby dopiero teraz zdając sobie sprawę, że nie jest sama. Jej policzki zaróżowiły się nieco, kiedy uśmiechnęła się, bezgłośnie przepraszając za swoje zapominalstwo. Pośpiesznie dokonała prezentacji, co chwila zerkając w stronę grupki ludzi niedaleko nich. Schuyler popatrzyła tam jej śladem, mając nadzieję, że uda jej się rozpoznać Ricka, o którym wspomniała wcześniej kobieta. Niestety, wszyscy, którzy stali w zasięgu jej wzroku, wyglądali jakby nie mogli jeszcze nawet zamówić alkoholu, a szczerze mówiąc, nie sądziła, by Jenna spotykała się z facetem  o tyle od niej młodszym. Już miała zapytać o to, gdy kobieta odezwała się pierwsza:
— Będziesz miała coś przeciwko, jeśli spotkamy się później? — Jej twarz jak na zawołanie rozjaśniła się w uśmiechu, gdy nagle tłumek odsunął się na bok, tym samym na chwilę odsłaniając grających.    
Schuyler nie zdążyła jednak nic odpowiedzieć, bo Jenny już przy nich nie było. Nim się zorientowała, kobieta podążała w stronę jednego z mężczyzn przy stoliku, wysokiego blondyna o opalonej cerze i nieco rozczochranych włosach. Kiedy ten odwrócił się do niej i pocałował w policzek, dziewczyna nie mogła mieć wątpliwości, że był on ni mniej, ni więcej jak tajemniczym Rickiem, o którego Jenna wcześniej pytała Matta.
— Wydają się do siebie pasować. — Dobiegł ją głos Matta, który podobnie jak ona wpatrywał się w stojącą nieopodal nich parę. Automatycznie potwierdziła, z niejaką zazdrością obserwując czuły wyraz, który zagościł na twarzy Ricka. Na pierwszy rzut oka widać było, że łączy ich uczucie.
— Są parą?
— Jak widać. — Matt oparł się o kontuar, mierząc Schuyler wzrokiem. — A jak jest z tobą? Nie jesteś stąd, co? Nie przypominam sobie, bym widział cię gdzieś wcześniej. — Biorąc pod uwagę rzucający się w oczy kolor loków dziewczyny, na sto procent był to pierwszy raz, kiedy się widzieli. Niewątpliwie podobnych osób się nie zapominało, zwłaszcza w Mystic Falls.
Dziewczyna odwróciła się ku niemu, przestając obserwować Jennę i Alaricka, którzy pożegnawszy się ze znajomymi, właśnie wychodzili z Grilla.
— O ile nie byłeś ostatnio w Berlinie, nie ma szans.
Roześmiał się w odpowiedzi z zamiarem zamaskowania faktu, że nie miał pojęcia, o jakim mieście mówiła. Gdzieś w oddali umysłu majaczyła tylko myśl, że było to gdzieś w Europie, ale za cholerę nie mógł sobie przypomnieć, gdzie.
            — Święta racja — stwierdził w końcu. — To wyjaśnia twój akcent — kontynuował z nadzieją, że nie popełnia właśnie totalnej gafy. — Ale jestem pod wrażeniem; mówisz naprawdę dobrze, prawie jakbyś się tutaj urodziła — dodał z uznaniem.
            Schuyler ucieszyła się, słysząc tę uwagę, którą z powodzeniem mogła uznać za komplement. Początkowo martwiła się o to, czy nie będzie miała problemów ze zrozumieniem, ale od kiedy spotkała Jennę na lotnisku, jej umysł zdawał się bez większego trudu przestawić się na angielski. Do tej pory nie miała z tym językiem kontaktu poza zajęciami, a przecież to nijak miało się do rzeczywistości. Trudno było więc się dziwić, że nie potrafiła powstrzymać radości z tego powodu. Mimo to brała pod uwagę fakt, że jak na razie nie rozmawiała zbyt wiele, lecz jak tu się nie cieszyć?
            — Dzięki.
            Matt nagle wyprostował się i zmarszczył brwi, patrząc gdzieś ponad ramieniem Schuyler. Najwidoczniej ktoś musiał mu coś przekazać, bo zaraz potem skinął szybko głową, by niespodziewanie kątem oka zerknąć na jej dłoń.
            — Coś się stało? — zapytała, widząc to dziwne zachowanie.
            — Nic — zaprzeczył szybko. — Wybacz, że pytam dopiero teraz, ale podać coś?
            Schuyler parsknęła śmiechem. Jego szef musiał go naprawdę lubić i cenić, jeśli dotąd go nie zwolnił. O ile zachowywał się tak w stosunku do wszystkich klientów, dopiero po niewczasie przyjmując zamówienia, aż dziw, że udało mu się utrzymać pracę – a nie wydawało się, by był nowy. Można było odnieść wrażenie, że w pubie czuje się jak w domu, gdy tak kręcił się za ladą, wycierając szklanki i witając wchodzących ludzi uśmiechem. Chociaż może właśnie tak było: nadrabiał urokiem osobistym.
            — Kawę. Słyszałam, że macie najlepszą w całym stanie.
            — No ba! — żachnął się Matt. — Nie żyjesz, póki nie spróbujesz tej z Grilla. Poza tym nie ma nic lepszego na kaca, pobija nawet aspirynę — zażartował, podchodząc do stojącego za nim ekspresu i dając jej tym samym wspaniały widok na swoją umięśnioną sylwetkę. Przygotowując jej napój, rzucił niezobowiązująco: — Skąd znasz Jennę?
            — Z tego, co wiem, Alice poprosiła ją, żeby odebrała mnie z lotniska. Wiesz, nie mam prawa jazdy, bo w Berlinie raczej nie było zbyt przydatne, a wynajęcie samochodu… — skrzywiła się lekko. — Zresztą mniejsza o to. Po prostu przywiozła mnie tutaj i zaproponowała, że wszystko pokaże. Tylko teraz…
            — Zniknęła — dokończył za nią.
            Rozłożyła ręce w geście bezradności.
            — Dokładnie.
            — Nie bój żaby! Wróci, a w tym czasie przedstawię cię wszystkim. Nie ma wielu klientów, a Ross może zaopiekować się barkiem. Co ty na to?