poniedziałek, 29 czerwca 2015

Chapter 2



„Niespodziewana wiadomość”

             

Berlin, rok później
            — Co? — Schuyler przetarła oczy, po czym wlepiła wzrok w pismo przed sobą. — To musi być jakiś żart!
            Jednak początkowy szok szybko przerodził się w radość, gdy dotarła do niej treść listu, który parę dni temu dostała z uczelni, a o którym przypomniała sobie dopiero dzisiaj. Jej wesoły pisk zwabił Charliego, odrywając go na chwilę od gry komputerowej, bez której ten zdawał się nie potrafić normalnie funkcjonować. Usłyszawszy to, chłopak tylko uniósł brwi. Wprawdzie zdążył już przyzwyczaić się do jej ekscentryczności, nieraz jeszcze zaskakiwała go swoimi reakcjami i dziwactwami, których wydawała się mieć nieskończoną ilość. Wiedząc, że by tak się zachowywała, musiało zdarzyć się coś naprawdę wspaniałego, wyłączył komputer i podniósł się z obrotowego fotela, wcześniej przeciągając się, aż chyba wszystkie jego kości wydały ostrzegawczy trzask. Ziewnął, po czym przeszedł do pokoju Schuyler, z trudem powstrzymując ciekawość. Stanąwszy w progu, chrząknął znacząco, lecz dziewczyna najwyraźniej nie zauważyła jego obecności. Wydało mu się to dziwne, toteż, korzystając z okazji, podkradł się do niej.
            — Co jest? — Zanim zdążyła zareagować, chwycił list, który dotychczas trzymała w dłoniach i pobieżnie przejrzał jego treść, domyślając się, że to on musi być źródłem niespodziewanego wybuchu radości. W miarę czytania jego szare oczy rozszerzały się ze zdumienia, aż w końcu były wielkości pięćdziesięciocentówki. — Nie wierzę! Dostałaś stypendium! Gratuluję! — Uśmiechnął się szeroko.
            Schuyler pokiwała głową tak gwałtownie, że jej rozczochrane włosy zatańczyły wokół drobnej twarzy dziewczyny, która teraz cała promieniała.
            — Dzięki, ale to nie wszystko! Patrz! — Podała mu kolejną kartkę, tym razem zapisaną równym, dość eleganckim pismem. — Moja mama kiedyś obiecała, że jeśli uda mi się je uzyskać, zasponsoruje mi latem wyjazd do Stanów, żebym mogła zobaczyć trochę świata i pomyśleć nad tematem pracy. Wygląda na to, że najpierw pismo wysłali do niej, bo już dołączyła bilet. Wyobrażasz to sobie? — Roześmiała się w głos.
            — To trochę niespodziewane…
            — Tym lepiej! Nawet nie masz pojęcia, jak się cieszę.
            — Właśnie widzę — mruknął.
            Przewróciła oczami, a on z trudem utrzymał powagę. Ktoś mógłby powiedzieć, że niezbyt cieszył go sukces Schuyler, ale nie było nic bardziej mylnego. Gdyby zapytać go o zdanie, niewątpliwie usłyszałby odpowiedź, że mało kto zasługiwał na coś takiego w równie dużym stopniu jak ona.
            — A idź ty! — Machnęła ręką na jego słowa.
            Energia, z której zaledwie pół godziny wcześniej wydawała się zupełnie wyzuta, teraz wręcz z niej wypływała. Z trudem powstrzymywała okrzyki radości, a również to, żeby nie zacząć zachowywać się niczym – jak twierdzili niektórzy – jedna z członkiń dzikich plemion podczas rytualnych tańców nie stanowiło dla niej łatwego zadania. Mimo to praktycznie skakała w miejscu, a uśmiech na jej twarzy był tak szeroki, że była pewna, iż potem będą ją boleć mięśnie twarzy.
            Charlie nie mógł nie odwzajemnić uśmiechu, widząc ten entuzjazm. Nie dziwił go jednak, bo wiedział, jak Schuyler zależało na tym wyjeździe. Z tego, co mu opowiadała, planowała go od dobrych kilku lat, kiedy udało jej się dostać do gimnazjum. To była dla niej, jako studentki filologii angielskiej i kulturoznawstwa, wielka szansa, zwłaszcza, by podszkolić język – chociaż sam sądził, że jest w nim tak biegła, że spokojnie mogłaby mieszkać w kraju anglojęzycznym. Teraz okazywało się, że jego słowa były praktycznie prorocze; właśnie spełniało się jej największe marzenie.
            — Wiesz już, kiedy wyjeżdżasz? — zapytał, patrząc na nią z ciekawością.
            Odpowiedział mu pomruk, który uznał za odpowiedź przeczącą, ale zaraz potem Schuyler podeszła do drewnianego, dość zdezelowanego biurka, na którym leżała jeszcze koperta, z której wystawał wspomniany bilet. Patrząc na niego, odparła po chwili:
            — Data na bilecie mówi, że pierwszego sierpnia… —  Zmarszczyła brwi.
            — Myślałem, że trochę wcześniej — zdziwił się. — Coś się stało? — dodał. — Znowu robisz tę dziwną minę.
            — Jaką minę?
            — O, tę. — Zademonstrował, co miał na myśli, wydymając usta i mrużąc oczy. Stropił się, kiedy zauważył, że wywarło to jednak na Schuyler oczekiwanego wrażenia.
            — To nic. Po prostu akurat wtedy miała przyjechać Emma, a nie wiem, czy da radę jakoś przesunąć termin. Myślałam, że uda mi się wtedy spędzić z nią trochę czasu, ale…  — Wzruszyła ramionami, ale uśmiech nie schodził z jej ust. — Po prostu nie wydaje mi się, żeby była szansa zmienienia tego, zwłaszcza, że już dostałam bilet. Zresztą mniejsza o to.
            Charlie zdecydował się nie ciągnąć tematu, mimo że był ciekawy, kim była Emma. Z tego, co pamiętał – a pamięć miał raczej dobrą – Schuyler nie wspominała o niej wcześniej. A może? Na pewno jednak nie znał jej osobiście.
— A co z mieszkaniem i wszystkim?           
Schuyler zmarszczyła brwi.
 — A co miałoby się stać? Czynsz zawsze można zapłacić przelewem, a w razie czego poproszę panią Gunterr, żeby zajrzała tu od czasu do czasu.
— Mam na myśli, żebyś sprecyzowała, dokąd w ogóle się wybierasz. — Charlie uśmiechnął się szeroko. — Zdajesz sobie sprawę, że „do Ameryki” brzmi dość ogólnikowo?
            — Z tego, co wiem, ciotka już dawno znalazła ciekawe miasteczko w Virginii, gdzie mogłabym się zatrzymać. Czekaj chwilę, zaraz ci powiem, jak się nazywa — przerwała na chwilę, by stanąć za nim na palcach i przez ramię ponownie przeczytać list od ciotki. Po chwili milczenia kontynuowała: — Mystic Falls.
            — Dość dziwna nazwa.
            W odpowiedzi wzruszyła ramionami.
            — Możliwe. Ale nadal nie powiedziałaś, gdzie będziesz mieszkać — zauważył. — Bo chyba nie w hotelu?
            — W sumie to nawet nie wiem, czy jest tam jakiś — wyszczerzyła zęby. — Znajoma mojej ciotki akurat na ten czas wyjeżdża, więc będę mogła zatrzymać się u niej. Ciotka pisze, że to małe mieszkanko, ale…
            — I tak nic nie przebije tego — dodał z pewną dozą zgryźliwości.
            Mieszkanie na zaledwie dwudziestu pięciu metrach kwadratowych w trzy osoby zdecydowanie nie należało do najłatwiejszych zadań, zwłaszcza, gdy byli to ludzie o niemal skrajnie różnych charakterach. Jednak nawet pomimo częstych spięć żadne z nich na ogół nie narzekało.
            Schuyler uniosła brwi na jego uwagę, bez słów dając mu do zrozumienia, że zdecydowanie mogło być gorzej. Charlie musiał przyznać jej rację, zwłaszcza, kiedy przypomniał sobie sytuację, w której się poznali, a którą dziewczyna miała na myśli. Trudno im było uwierzyć, że od tej chwili minęły już prawie dwa lata! Schuyler znalazła go zmarzniętego na obrzeżach miasta i przyprowadziła do domu, gdzie zajęły się nim wraz z jej współlokatorką, a jednocześnie właścicielką mieszkania, Amy. Najpierw miały go za jednego z wielu bezdomnych, którym pomagały, lecz po niewczasie wyznał im, że po prostu uciekł z domu; to była najgorsza kłótnia, jaka kiedykolwiek im się zdarzyła. Jeśli miał być szczery, dziwił się, że dziewczyny nie wyrzuciły go z mieszkania, chociaż Schuyler była tego bardzo bliska. Mimo to nie odzywały się do niego przez wiele tygodni, komunikując z nim jedynie suchymi notatkami zostawianymi na stole w małym pomieszczeniu, które służyło im za kuchnię. Naprawdę musiał się postarać, by na nowo odzyskać ich zaufanie, ale w końcu się udało; przy okazji dawno nie miał tak dobrych stosunków z rodzicami. Biorąc to pod uwagę, zdecydowanie mógł się uważać za dłużnika obu dziewcząt, które do tego doprowadziły. Zwłaszcza, że przy tym zyskał dwie wspaniałe przyjaciółki, którym zupełnie nie przeszkadzało to, że był od nich trzy lata młodszy.
            Przypominając to sobie, uniósł ręce w geście poddania.
            — Dobrze, dobrze, już nic nie mówię!
            Dziewczyna westchnęła, obserwując, jak blondyn odkłada oba listy na biurko i przechodzi przez pokój, by w końcu opaść na jej łóżko. Podciągnął nogi, kładąc je na zmiętoszonej pościeli w czarno-bordową kratę, po czym spojrzał na Schuyler.
            — A kiedy wracasz? — zapytał.
            Tym razem nie musiała zerkać do listu:
            — Nie wcześniej niż pod koniec października, może z początkiem listopada — odparła z uśmiechem.
            Skrzywił się lekko.
            — Trzy miesiące!? Trochę długo, nie uważasz?
            Schuyler zbyła jego słowa wzruszeniem ramionami. Po chwili ona również wskoczyła na łóżko, siadając po turecku obok Charliego i zupełnie nie przejmując się tym, że ciężkie, wojskowe buty, które nadal miała na nogach, brudzą pościel. Chłopak spojrzał na to krytycznie, chociaż darował sobie komentarz z prostej przyczyny: wiedział, że niewiele on pomoże. Schuyler niezbyt przejmowała się porządkiem i zazwyczaj jej część mieszkania można było krótko podsumować – czysty chaos. Rzecz jasna niekiedy bywało to urocze, jednak zdarzały się też chwile, gdy drażniło go to, że nic nigdy nie leżało na swoim miejscu. Pod tym względem mieli szczęście, że ich mieszkanie miało mikre rozmiary, bo nie było wiele powierzchni do zabałaganienia. Aż strach było myśleć, co by było, gdyby mieszkali w jednej z willi, które czasem widywali! Jednak nieważne, ile razy Charlie i Amy karcili Schuyler, ta nie zamierzała zaniechać „swoich prób doprowadzenia mnie do zawału”, jak nazywała to druga z dziewcząt, która zdecydowanie najlepiej czuła, gdy wokół panował ład i porządek. To oczywiście było niemożliwe, gdy w pobliżu przebywała Schuyler, lecz nie stanowiło to żadnej przeszkody w ich przyjaźni.
            Widząc, że jej przyjaciel odpływa i zaczyna myśleć o niebieskich migdałach, Schuyler mocno uszczypnęła go w ramię, tym samym gwałtownie i dość brutalnie wyrywając z zamyślenia.
            — Słuchasz ty mnie w ogóle? — zapytała, przybierając na pozór groźną minę.
            — Emm… — zająknął się, zerkając na nią przepraszająco.
            Tylko przewróciła oczami.
            — Gdybyś nie bujał w obłokach, wiedziałbyś, że jest szansa, że będziecie mogli polecieć ze mną, ty i Amy — uśmiechnęła się jeszcze szerzej. — Chyba nie myślałeś, że mogłabym was zostawić?
            Charlie nie był w stanie wykrztusić z siebie choćby słowa, patrząc na nią jedynie z szokiem i raz po raz otwierając usta niczym ryba wyjęta z wody. Spodziewał się wszystkiego, ale taka możliwość ani razu nie przeszła mu przez myśl.
            — Co…? Jak to?
            Dziewczyna westchnęła, poprawiając włosy, na których zatańczyło światło, wydobywając z nich zimne, kobaltowe refleksy. Był to jeden z czynników, które wszystkie razem i każdy osobno sprawiały, że Schuyler nie można było nazwać zwykłą lub przeciętną. Jej niebieskie pukle, które kolorem przypominały czyste niebo, powodowały, że była widoczna w tłumie jak nikt. Zazwyczaj, gdy szła, wiele głów się za nią oglądało, a na twarzach ich właścicieli widniały skrajne reakcje: od wyraźnego niesmaku po szeroki uśmiech. To wrażenie tylko pogłębiał niedbały styl jej ubrań, ciężkie buty oraz wyraźnie widoczny tatuaż na obojczyku. Połyskujący rubinowo kolczyk w prawym skrzydełku nosa i podkreślone czarnym tuszem oczy tylko dopełniały całości. Ten wygląd zrażał do niej wielu ludzi, ale też trudno było ją sobie wyobrazić w innym wydaniu: to po prostu najlepiej odzwierciedlało ją.
            — Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że uda mi się dostać tę nagrodę i już od jakiegoś czasu odkładałam pieniądze. W efekcie uzbierała się spora sumka, więc jeśli dołożycie trochę, powinno starczyć, zwłaszcza gdy dojdzie do tego stypendium oraz pieniądze od moich rodziców. Poza tym mamy jeszcze ponad miesiąc… Gdybyśmy wszyscy znaleźli sobie jakąś pracę…  — Wzruszyła ramionami. — Zresztą, coś się wymyśli. Poza tym to nie tak, że tam nic nie będziemy musieli robić...
            Przez chwilę brakowało mu słów, zwłaszcza, że wiedział, że z finansami u rodziny Schuyler nie było aż tak dobrze, by państwo Drake mogli ot tak zafundować córce trzymiesięczną wycieczkę do Ameryki. Ani on, ani Amy zaś nie byli w dużo lepszej sytuacji, będąc żywym potwierdzeniem tego, że studenci nie należeli do najbogatszych. Coś w tym jednak musiało być, ponieważ w niektórych krajach porównywano ich do myszy kościelnych… Charliemu trudno było uwierzyć, że pomysł przyjaciółki mógłby dojść do skutku, ale nawet jeśli okazałby się kompletnym fiaskiem, był nim wzruszony. Dochodząc w końcu do wniosku, że najlepiej nic nie mówić, po prostu mocno ją przytulił, przerywając tym samym monolog, który nadal prowadziła, nieświadoma tego, że chłopak już jej nie słucha.
            Schuyler odwzajemniła uścisk, czując, że ten dzień nie może być lepszy. Tej chwili nie mogli jej popsuć nawet upierdliwi profesorowie, którzy zadali jej mnóstwo materiału do opanowania i esejów do napisania pomimo tego, że teoretycznie miała mieć wakacje. Liczył się fakt, że w końcu jej marzenie się spełniło. Żałowała jedynie, że Amy w tej chwili była nieobecna i nie mogła od razu podzielić się z nią radosną nowiną. Aczkolwiek nawet to nie zmniejszyło jej radości, która była tym większa, że istniała duża szansa, że jej przyjaciele będą mogli wybrać się do Mystic Falls wraz z nią.
            Nagle Charlie odsunął się od niej, przypominając sobie o czymś.
            — Sky… — zaczął. — Chyba o czymś zapomnieliśmy.
            — O czym?
            — Naprawdę wydaje ci się, że nasi rodzice zgodzą się na coś takiego? A tym bardziej, co by było, gdybyśmy zapomnieli ich zapytać?
            Skrzywiła się, przypominając sobie Fabiana i Clare.
            — To może być problem — mruknęła.
Niestety, państwo Himmler nie darzyli jej sympatią, uważając za całkowicie nieodpowiednie towarzystwo dla swojego jedynego syna. Schuyler co prawda wiedziała, że jej nieco… egzotyczny wygląd budził kontrowersje i nieraz powodował karcące spojrzenia, lecz wydawało jej się, że rodzice przyjaciela mogliby powstrzymać swoją niechęć, biorąc pod uwagę, co wraz z Amy zrobiła dla Charliego. Niestety jednak ci wydawali się tego nie zauważać, chociaż nie ulegało wątpliwościom, że od czasów znajomości z nimi wiele rzeczy zmieniło się na lepsze: choćby jego oceny. Nie kryli również tego, że wyrazili zgodę na to, by mieszkał z nimi tylko dlatego, że uwielbiali Amy, którą uważali dosłownie za ideał.
Schuyler nie potrafiła się z nimi nie zgodzić, bo jej przyjaciółka była naprawdę najsłodszą osobą, którą kiedykolwiek spotkała, co na szczęście nie szło w parze z naiwnością. A fakt, że potrafiła ten wdzięk wykorzystać do własnych korzyści, sprawił, że wraz z Schuyler dogadywały się jak nikt. Kiedy dziewczyna sobie to uświadomiła, na jej ustach pojawił się przebiegły uśmiech, który zazwyczaj zwiastował kłopoty.
            — Zawsze możesz do nich iść razem z Amy — zasugerowała, przechylając głowę w bok.
            Początkowo Charlie zdawał się nie do końca rozumieć, co miała na myśli, lecz szybko dotarł do niego sens słów przyjaciółki. Gdy to się stało, jego twarz momentalnie się rozjaśniła.
            — To się może udać… Jesteś geniuszem. — Spojrzał na nią z podziwem.
            W odpowiedzi Schuyler tylko się roześmiała, po czym bez cienia skromności w głosie odparła:
            — Wiem.